„KOCHAJ BLIŹNIEGO SWEGO JAK SIEBIE SAMEGO”

Umysł jest swoim własnym miejscem i sam może uczynić niebo z piekła i piekło z nieba” John Milton

„Kochaj bliźniego swego jak siebie samego”. Pytanie jednak brzmi na ile kochasz samego siebie? W latach studenckich, zaliczając drugą sesję egzaminacyjną na pierwszym roku filozofii, niewiele brakowało, sama z własnej woli dałabym się zwieść kłamstwom, które siałam w swoim umyśle i nie podeszłabym do ważnego egzaminu z filozofii średniowiecznej zaliczającego semestr i jednocześnie pierwszy rok studiów. Na własne życzenie wylądowałabym na sesji poprawkowej, zaburzając tym swój komfort psychiczny w okresie wakacyjnym. Żebym chociaż była nie przygotowana do tego egzaminu. A tu zupełnie odwrotnie. Byłam przygotowana, bardzo dobrze jak się później okazało. Co się takiego stało? Otóż – na tamten czas zupełnie nie byłam świadoma procesów, które we mnie zachodziły. Lubiłam ten przedmiot. Uczyłam się do niego długo. Robiłam notatki. A jak przyszło co do czego bałam się podejść do egzaminu. Czego tak naprawdę się bałam? Między innymi nabudowanych w pewnym sensie karykaturalnych, własnych wyobrażeń. Wtedy uczyliśmy się w akademiku z grupą kolegów i koleżanek z roku. Nieustannie oceniałam siebie krytycznie i bardzo surowo na tle ich wiedzy. Nieustannie uważałam, że za mało umiem. Ponadto bałam się porażki, że źle wypadnę na egzaminie i wśród kolegów. Że będą o mnie źle myśleć, może obmawiać, może się śmiać, jeśli w moim mniemaniu źle mi pójdzie. Akceptacja otoczenia i kolegów była wówczas dla mnie bardzo ważna. Egzaminy na filozofii w tamtych latach zdawało się ustnie. Były one dla mnie bardzo stresujące. Bałam się, że jak mi nie pójdzie, to co o mnie pomyśli profesor i koledzy? Pisemny egzamin jest trochę incognito a tu patrzy się w oczy swojemu profesorowi, i tak głupio źle wypaść 😉 Bałam się ośmieszenia. Kiedyś w latach wczesnego szkolnictwa doświadczyłam takiej przykrości i na tyle się ona zakorzeniła, że później często rezygnowałam z ważnych przedsięwzięć z obawy przed tamtym dziecięcym, zgoła trudnym i przykrym doświadczeniem. I tak ten kłamliwy wewnętrzny galimatias myślowy powodował, że się z wielu zadań wycofywałam i traciłam szanse jedna po drugiej. Jak już nie mogłam się wycofać i przyparta do muru poszłam na egzamin ustny. Okupiłam to jednak niebotycznym stresem. Wszystko dlatego, że żyłam w wirtualnym świecie nierealnych oczekiwań względem siebie. Wiecznie byłam z siebie niezadowolona. Nie wierzyłam w siebie, w swoje możliwości i nie lubiłam siebie w tamtym okresie. Według mnie za wolno czytałam, za mało rozumiałam z tego co czytam, inni byli weselsi, zabawniejsi itd. Nieustannie odnosiłam siebie do innych. A z lęku przed porażką wolałam się wycofać. Lepiej nie ryzykować, żeby mi przypadkiem korona z głowy nie spadła. Takie wysokie wymagania na siebie nałożyłam, że chodziłam spięta jakbym kij połknęła 🙂 Do tego wszystkiego bardzo zależało mi żeby otoczenie mnie akceptowało i lubiło. Jak sobie przypomnę ten okres wszak młody, to jednak mało szczęśliwy on był. Przebierałam maski zręcznie jedną po drugiej, zgodne z moimi wyobrażeniami jaka mam być. Nie jaka jestem, tylko jaka mam być. Jaką będą mnie ludzie akceptować i szanować. Żyjąc w tym kompletnym oderwaniu od rzeczywistości przyszedł czas, by zmierzyć się sama ze sobą, ze swoimi demonami przeszłości i w tym konkretnym przypadku opuścić swoją strefę komfortu i wyjść na ważny egzamin zaliczający semestr. I co ja robię? Układam się do łóżka i głośno oświadczam, że nie idę bo na pewno obleje. Uprawiam sama ze sobą zręczny monolog wewnętrzny, że pójdę na sesję poprawkową jesienią a przez wakacje będę się jeszcze uczyć i we wrześniu będę super przygotowana. Znacie to? Odkładanie zadań i usprawiedliwianie się? Na moje szczęście zadzwoniła siostra i mnie skutecznie zmotywowała do wyjścia z pokoju. Na egzamin dojechałam. W wielkim stresie weszłam. Mimo początkowych kłopotów ze składnią zdań, które generował wysoki poziom stresu, odpowiedziałam na trzy zadane pytania. Podczas odpowiadania napięcie się rozładowało a ja rozkręciłam się do tego stopnia, że profesor zatrzymywała mnie i wyszłam z piątką 🙂 Jakież było moje zaskoczenie, że otrzymałam tak wysoka ocenę. Przecież to było niemożliwe i z tego niedowierzania nawet nie potrafiłam się cieszyć.

Takim oto sposobem, samą siebie unieszczęśliwiałam i nie rzadko podejmowałam autodestrukcyjne decyzje. Np. pierwotnie chciałam iść na psychologię, jednak nie wybrałam tego kierunku i poszłam na filozofię, bo z góry założyłam, że się nie dostanę 🙂 A Filozofia jak się później okazało, nie była takim prostym kierunkiem i też trzeba było zdać egzamin, żeby się tam dostać. Takie są skutki kiedy poddajemy się naszym destrukcyjnym myślom i wyobrażeniom. Nikt nie jest od tego wolny.

Mimo, że początkowo minęłam się z prawdą co do wyboru właściwych studiów, to nieco później i trochę na około dotarłam do zawodu który chciałam wykonywać. Dzięki życiowym „pomyłkom” mam szersze doświadczanie na wielu płaszczyznach zawodowych i rozwojowych. Ustne egzaminy z Filozofii spowodowały oswojenie się z moimi lękami przed wystąpieniami i weryfikacją wiedzy twarzą w twarz. Na koniec studiów właściwie wolałam ustną wersję zaliczeń. Bo znałam od razu ocenę, można też było z profesorem porozmawiać nawet jeśli się czegoś rzeczywiście nie wiedziało, albo było słabo przygotowanym. Każdy wykładowca akademicki był też po prostu człowiekiem. Te egzaminy/zaliczenia trochę zbliżały i budowały relację. To była duża przewaga nad suchymi pisemnymi egzaminami. Ta wiedza niejako żyła. Dzięki Filozofii nauczyłam się myśleć poza schematami. To była wielka wartość tych studiów jak się później okazało. Wierzę, że każdy ma swoją drogę do celu i nie zawsze ona jest prosta i bezpośrednia. Do zagadnień psychologicznych zawsze mnie ciągnęło. Zbiegiem różnych okoliczności odkryłam swoje „ja”. Odkryłam kim jestem, co lubię, co czuję i co myślę. Zaczęłam pracę nad sobą. Odkryłam, że byłam dla siebie bardzo surowa i źle siebie traktowałam. Tak samo też odnosiłam się do otoczenia. Poddawałam ich równie surowej krytyce i ocenie. Sama sobie codziennie nakładałam ciężkie kajdany, to czemu inni mieli mieć lżej? Szczęściem Bożej łaski dotarłam do wiedzy i ludzi poprzez których znalazłam klucz do zniewalających mnie kajdan. Odkryłam prawdę i uczę, się żyć bliżej siebie. Bezcenne doświadczenie.

„Ja fałszywe kocha „za coś” lub „po coś” – wyłącznie do momentu, w którym odnosi subiektywną, egocentryczną korzyść”.1

Kiedy to sobie uświadomiłam postanowiłam zawalczyć o „Ja prawdziwe” obiektywne i bezinteresowne. Podjęłam wówczas trud zmiany życia z samą sobą i bardzo szybko odetchnęłam z ulgą. Odrzuciwszy ciężkie kajdany nieprawdy, wkroczyłam na drogę przyglądania się sobie, poznawania siebie akceptowania siebie. Pomagała mi w tym czytana literatura, Bóg, rekolekcje, wspólnota małżeńska (www.spotkaniamalżeńskie.pl) i różne kursy/szkolenia/warsztaty, kolejne studia. O wiele lżej się żyje kiedy nie trzeba nikogo udawać. Codziennie rewiduję swoje myśli co one mi robią i czy są prawdziwe. Przyglądam się swoim emocjom i potrzebom. Nie chcę już marnować szans, krzywdzić bliskich tylko ze względu na swoje fałszywe wyobrażenia i lęki. Kiedyś nie lubiłam swojego wzrostu, garbiłam się chcąc być niższa. Walczyłam z moim wzrostem. Gdy nadszedł moment akceptacji polubiłam swoje „trampki”. Już nie zastanawiam się jakby to było fajnie gdybym była niższa. Jakby to było fajnie założyć wysokie szpilki. Już nie napinam się gdy słyszę pytanie ile masz wzrostu? Spokojnie odpowiadam 185cm. Niektórzy bardziej śmiali pytają o męża czy też jest tak wysoki? Odpowiadam, że ma to szczęście i jest. A do ślubu szłam w balerinach. Było bardzo wygodnie i po mojemu 🙂 Życie to zmiana i trudności. Wolę jednak wkładać codzienny wysiłek w życie w wolności i zgodności z samą sobą niż nieść ciężką maskę i walczyć o jej utrzymanie w psedo wygodnym życiu pełnym nie realnych oczekiwań, nie wiary, nieprawdy, nie akceptacji i lęku. Wybieram siebie a nie wyobrażenia o sobie, wybieram rozwój i prawdę.

„Myśli przekonania, postawy i uczucia kształtują nasze zachowanie. (…) Błędne postawy, przekonania i myśli powstrzymują Cię i hamują naturalny przepływ. „Jesteś taki, jak o sobie myślisz” jest zasadne nawet bardziej niż „jesteś tym co jesz” Twoje myśli będą nieustającym źródłem asertywności, jeśli wyeliminujesz bezproduktywne myślenie. 2

Bo „Pełna radości samoakceptacja jest powołaniem do asertywności, do szacunku dla samego siebie, do umiejętności wyrażania samego siebie w sposób otwarty i szczery”.3

I „nie ma wielkości tam, gdzie brak prostoty, dobroci i prawdy”4.

Kochajcie i akceptujcie siebie. To pierwszy krok do wolności, odpowiedzialności i asertywności

Powodzenia i z Bogiem

MW

__________________________________________________________________________________________________________

  • 1-ROZWÓJ Jak współpracować z łaską? Monika i Marcin Gajdowie
  • 2-ASERTYWNOŚĆ Sięgaj po to czego chcesz, nie raniąc innych R. Alberti i M. Emmon
  • 3-Twoje szczęście jest w Tobie John Powel SJ
  • 4-Lew Tołstoj w ASERTYWNOŚĆ Sięgaj po to czego chcesz, nie raniąc innych R. Alberti i M. Emmons

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

%d bloggers like this: