Uzależnione kobiece serce

My kobiety często szukamy szczęścia w  innych ludziach. Uzależniamy swoje szczęście od czynników zewnętrznych. Bardzo często uzależniamy swoją wartość i swoje szczęście od tego czy mam wymarzonego mężczyznę u swego boku. Czy mam dobry związek, w którym to mój mężczyzna się mną opiekuje adoruje traktuje jak „księżniczkę”?  Czy mam dzieci? Czy mam dobrą pracę? Karmimy swoje dusze rodzajem kłamstwa, że oto szczęście i wartość moja leży w tym wszystkim co wartościowe ale jednak zewnętrzne. Ten punkt wyjścia generuje kierunek, iż moja wartość zależy od świata zewnętrznego w tym mężczyzny. Mamy w sercach naszych zaszyte pragnienie, że mężczyzna będzie realizował nasze oczekiwania. W tym niedojrzałym przekonaniu leży niebezpieczeństwo, iż mężczyzn naszych ustawiamy w pozycji boga a ten presji bycia bogiem i królewiczem spełniającym większość naszych oczekiwań może nie unieść. „Jak długo będziemy przekonani, że źródłem szczęścia są rzeczy zewnętrzne, czy nawet inni ludzie, nasze marzenia będą skazane na śmierć”[1]


Kiedyś na rekolekcjach  usłyszałam od księdza takie zdanie, że dziewczynka, która od swojego ojca nie usłyszy „jesteś moją księżniczką” może nie poradzić sobie w życiu. Tylko tyle i aż tyle. Wielka prawda. Gdy kobieta nie zazna miłości i akceptacji bycia wartościową dziewczyną od taty swego, będzie tego rozpaczliwie szukać u męża swego. Później słuchając audiobooka O. Szustaka Projekt Judyta usłyszałam, że „…ku twemu mężowi będziesz kierowała swe pragnienia, on zaś będzie panował nad tobą.” (Rdz.3,16). I zrozumiałam, że ciąży na nas rodzaj przekleństwa i zaszytej pustki w sercu jako konsekwencja grzechu pierworodnego co w praktyce przekłada się, iż budujemy swoje szczęście i swoją wartość m.in. na mężczyźnie, podczas gdy prawdziwa nasza wartość i prawdziwe nasze szczęście leży w nas samych.  Nie w mężu, nie w dzieciach, nie w pięknym i atrakcyjnym ciele, pięknej i atrakcyjnej twarzy, tylko we wnętrzu naszego serca, w miłości do siebie i Boga. Tam leży prawda o nas samych, nasza siła i nasze zrozumienie. Kiedy to odkryłam rozpoczęłam proces uwalniania swego serca od nałogów i bogów tego świata. Zastanawiałyście się czasem dlaczego kobiety w swoich środowiskach często się chwalą zdjęciami i romantycznymi kolacjami, jak mężowie są dla nich dobrzy, kupują prezenty, pieką ciasta, noszą za nas torby z zakupami i są wyrozumiali itd? Dlaczego potrzebują się tym chwalić? To jest potwierdzenie tego przekłamania. Czują się spełnione i wartościowe przy takim mężczyźnie, który dba o nie i realizuje ich oczekiwania, wówczas pragną o tym informować cały świat. Kiedy będę budowała swoją wartość i swoje szczęście w sobie nie będę potrzebowała szukać potwierdzenia tej wartości od świata zewnętrznego i nie będę potrzebowała chwalić się mężem, domem czy dziećmi. I o ile nie ma nic złego w  tym, że któraś z nas chce się pochwalić rodziną czy mężem, wspólną wycieczką czy zwyczajnie czymś przyjemnym bo  jest to całkowicie naturalne. O tyle jeśli wewnętrznie jesteśmy ukierunkowane, że tylko dzięki mężczyźnie i rodzinie jesteśmy wartościowe i szczęśliwe, bo oni realizują nasze marzenia i oczekiwania, wówczas  budujemy relację uzależniającą a mężczyzna, który jest sprawcą tegoż oto wielkiego szczęścia, może być podniesiony do rangi boga mego i jemu służyć będę a on panował nade mną.  Uzależniamy siebie emocjonalnie i psychicznie od mężczyzny i tej rodziny. Wówczas powstaje pierwsze zagrożenie takiej relacji, bo jak z każdym nałogiem apetyt rośnie w miarę jedzenia, przyjemność jest krótka a skutki bywają dramatyczne. W tym przekłamaniu leży ryzyko nadmiernego egzekwowania oczekiwań względem mężczyzny co w konsekwencji może skutkować buntem z jego strony. Działając w tym błędnym przekonaniu mniej lub bardziej świadomie same generujemy napięcia i nieporozumienia. Wówczas to jest nasza cegiełka włożona w powstały spór lub konflikt. A każde niepowodzenie i kryzys przechodzimy bardzo głęboko, jako utratę czegoś najważniejszego w życiu, ponieważ osadziłyśmy źródło swojej wartości i szczęścia na czynniku zewnętrznym czyli w mężczyźnie, który z jakichś powodów zaczyna odcinać Cię od kroplówki, która daje Ci poczucie szczęścia i wartości, co w efekcie, daje uczucie braku wartości i nieszczęścia. Poważne konsekwencje prawda? W obliczu powstałego zagrożenia naszego poczucia bezpieczeństwa, szczęścia i wartości włożymy wiele wysiłku w uratowanie tego co było, wszelkimi możliwymi środkami. Dlatego w obliczu nieporozumienia czy konfliktu, kobieta uzależniona od mężczyzny, będzie potrafiła zrobić bardzo wiele, by go nie stracić i będzie walczyła jak lwica by utrzymać, to co otrzymuje od mężczyzny własne poczucie wartości. Kobiety uzależnione od mężczyzny w późniejszym etapie rozwoju takiego związku potrafią całkowicie się podporządkować mężczyźnie. To jest tylko początek możliwych toksycznych konsekwencji, których źródłem jest przekłamanie w które wierzymy i które usilnie z całą mocą próbujemy realizować. W niektórych sytuacjach możemy przenosić tę uzależniającą „miłość” względem synów. Ale to już temat na inny wpis ?


O. Szustak w projekcie Judyta mówi dosadnie „mężczyzna Ci nie jest do niczego potrzebny to jest Twój Holofernes i jemu odetnij głowę”” Niczego nie potrzebujesz do szczęścia, bo wszystko co potrzebujesz masz już w sobie. To była dla mnie wielka i uwalniająca prawda kiedy ją usłyszałam. I jestem o tym głęboko przekonana, że takie nasze kobiece zadanie w drodze życia do kobiecej dojrzałości, w której leży wielka siła i prawda. Edyta Stein mawiała i była o tym przekonana, że ten kto szuka prawdy szuka Boga. Ten kto szuka prawdy o samym sobie szuka siebie z Bożą pomocą. I nie mówię tu o tym, że mamy teraz nie poszukiwać mężów, nie wchodzić w związki małżeńskie lub porzucać partnerów i mężów. Wprost przeciwnie. Szukajmy i budujmy zdrowe związki, bo mężczyźni potrzebują kobiet dojrzałych, stabilnych emocjonalnie, wolnych, z wewnętrzną siłą. Mężczyźni nie są gąbką życia, z której można ssać wodę życia, bo ta się skończy. A my nie jesteśmy niewolnicami podpiętymi rurką do gąbki życia, która nam tę wodę dostarcza. Kiedy rozpoczęłam proces uwalniania własnego serca od tego nałogu wówczas zaczęłam z pełną mocą realizować swoje szczęście w sobie i budować nowe trwałe, zdrowe i dojrzałe relacje z mężem. I to jest dopiero szczęście. Nie feminizm i walka z mężczyznami lub uległość i podporządkowanie. Zgoda z sobą, wolność, dojrzałość i współpraca. To jest siła, prawda i podstawa zdrowego związku.


Chcę zwrócić uwagę na jeszcze jedną istotną rzecz, iż my kobiety, im bardziej mamy nie uregulowaną relację z ojcem tym mocniej nasze pragnienia przenosimy na mężów/partnerów i automatycznie wzrasta ryzyko uzależnienia się od mężczyzn i miłości, która może przerodzić się w toksyczną miłość. Dlaczego? Bo kiedy nie otrzymałyśmy i nie doświadczyłyśmy w dzieciństwie od ojca prawdziwej miłości, akceptacji, dowartościowania, obecności, stabilności emocjonalnej, trzeźwości,  pustkę  w sercu zapełniłyśmy nierealnymi marzeniami, treściami z bajek i na tym niedojrzałym pragnieniu posiadania męża, którego zadaniem jest uszczęśliwianie nas budujemy nasze relacje. Wówczas ta niebezpieczna postawa leży w dużym ryzyku do odniesienia porażki.  Taka postawa jest nie dość, że bardzo egoistyczna, bo skupia nasze pragnienia w centrum uwagi to zaczynamy je zdobywać, innymi słowy kupować dobrym wyglądem, miłym zachowaniem, nadmierną kontrolą i manipulacją. Łatwo tu zgubić siebie i robić coś wbrew sobie, by zyskać odrobinę akceptacji czy troski. Wówczas czujemy się wartościowe ale przez chwilę.  My kobiety mamy wielka siłę. I dążymy do celu z wielka jej mocą. Tylko jeśli kierunek jest fałszywy spalamy się i nie osiągamy zdrowych owoców. Bywa, że zupełnie pośrednio w zaborczości swojej i nadmiernej kontroli psujemy to co już mamy w naszej relacji, jednocześnie tego nie doceniając. To taka ciągła walka o lepsze bycie de facto o egoistyczne moje lepsze bycie. Bo żyjąc w przekonaniu, że mąż ma być usługujący, opiekuńczy, troskliwy, dający poczucie bezpieczeństwa i taki jak to wymarzyłyśmy, będziemy tej postawy wymagały a czasem roszczeniowo egzekwowały a gdy nie spełni oczekiwań walczyły o przywrócenie porządku ale naszego porządku. Wszystko to po to bo wtedy czuję się wartościowa i kochana a Ty jako mój mężczyzna będziesz się realizował jako silny i troskliwy facet mój obrońca. Tylko te wyobrażenie jest często naszym wyobrażeniem i niekoniecznie zbieżnym z wyobrażeniem mężczyzn. W efekcie tracimy na relacji bo nie jesteśmy w niej ani dojrzałe ani fair za to często wymagające i roszczeniowe. Kiedy dojdzie do męskiego buntu i nastąpi proces straty następuje walka o odzyskanie tego co utracone i z paraliżującego lęku przed samotnością skupiamy wszystkie siły, by ponownie zdobyć i zawalczyć o mężczyznę i podpiąć się pod jego kroplówkę, z której popłynie niewolnicza „woda życia” nierzadko pozwalając się niszczyć. Obrałyśmy fałszywy kierunek. Jeżeli swoją uwagę skupię na egzekwowaniu w pewnym sensie wymuszaniu lub kupowaniu moich pragnień, wówczas łatwo o toksyczną relacja typu usłużę mu w tym czy w tamtym a będę miała za to docenienie, uśmiech, opiekę i troskę. Czyli kupuję miłość. Taka miłość jest niedojrzała a kiedy mężczyzna rozszyfruje ten mechanizm, a prędzej czy później tak się stanie, wysoce prawdopodobne, że to nadmiernie wykorzysta lub ucieknie. U źródła niedojrzałej miłości budowanej na niedojrzałym pragnieniu miłości leżą kobiece dramaty współuzależnionych od mężów żon alkoholików.


„Jeśli zyskujesz akceptację, nie możesz się nią naprawdę cieszyć, ponieważ, by ją pozyskać, zmieniłaś barwy i nie byłaś sobą. Jeśli pozwolisz sobie być tym, kim jesteś i ktoś lub Twój mąż Cię „nie polubi” czy też nie zaakceptuje, niepokoisz się i wewnętrznie kurczysz. Każdy dzień przynosi to samo wycieńczające zadanie. (…) Kłamstwo to oddaje nasze dobre samopoczucie psychiczne w ręce drugiej osoby. Daje ono ludziom sporą władzę nad nami i niektórzy chętnie to wykorzystują. Manipulacja – szczególnie ze strony najbliższych odbywa się zbyt łatwo. My zadowalacze, kończymy jako ofiary, które bardziej się troszczą o innych niż o samych siebie, i często ukrywamy naszą urazę i gorycz.”[2]


Robin Norwood amerykańska psychoterapeutka  nazywa kobiety i zniewalającą ich serca fałszywą miłość jako „kobiety, które kochają za bardzo…” Są to kobiety, które z lęku przed samotnością uzależniają się od mężczyzn i toksycznej miłości, która z czasem przekształca się w miłość krzywdzącą, raniącą i manipulującą. Jest też druga odmiana tegoż kłamstwa. Kobiety w poszukiwaniu tego jedynego, uzależniają się od przygodnych wolnych i luźnych związków, bo tak bardzo czują się wartościowe kiedy są adorowane. Są też kobiety, które na kanwie kłamstwa wszytego w ich serce działają na podstawie wyparcia. Wysoce prawdopodobne, że wcześniej doświadczyły zranienia lub odrzucenia od mężczyzny i wyrzucają to co niewygodne, w efekcie reagują przez zaprzeczenie, wmawiając sobie mi facet nie jest do niczego potrzebny. I o ile to jest prawda, w którą należy uwierzyć, o tyle jeśli zbudowana jest ona na wyparciu krzywdy i wmówieniu sobie, że nie jest mi do niczego potrzebny a w głębi serca nadal wartości szukam w czynnikach zewnętrznych  mogę tylko zamienić dostarczyciela mojego poczucia wartości i budować postawę niedostępnej wojowniczki z czasem może feministki. Nowym dostarczycielem mojego poczucia wartości, moim nowym bogiem może zostać sport, ciało, stanowisko w pracy, prestiż, kariera, które czasowo, acz skutecznie zapełniają pustkę serca ustawiając bożki tego świata na piedestał, które mają informować i dostarczać nam akceptacji i dowartościowania. Takie postawy niosą za sobą różne trudne do przewidzenia konsekwencje. Dlatego warto budować na prawdzie, bo ta zaowocuje prawdą a kłamstwo kłamstwem zaburzeniem a nawet dewiacją. Jestem głęboko przekonana, że warto uwierzyć i realizować ową prawdę, że szczęście i swoją wartość  możemy dać sobie tylko my same z Bożą pomocą. Tylko wtedy kiedy poukładamy się same ze sobą, kiedy poodcinamy kłamstwom głowy, kiedy odnajdziemy prawdę o sobie i polubimy same siebie i zrozumiemy, że źródłem szczęścia będę ja sama i swoje egoistyczne i pełne bajek marzenia osadzimy na dojrzałej rzeczywistości, wówczas będziemy się uwalniały, zdrowiały, dojrzewały, umacniały i stawały gotowe do budowanie zdrowej miłości i relacji małżeńskiej , partnerskiej i rodzicielskiej


Kochanie za bardzo to potrzeba kontroli, to nieustanne bycie dla… dla męża.. dla dzieci… dla domu… dla pracy… I o ile na początku to może być atrakcyjne i dostarczać przyjemności dla obu stron to z biegiem lat już takie nie jest. A kobieta wie, że kiedyś to działało, kiedyś tak kupowała akceptację męża więc posuwa się dalej w swym „służeniu”. Między innymi dlatego kobiety tak bardzo się przepracowują a w efekcie mają wiele frustracji i niezadowolenia w sercu, że się tak poświęciły a działania nie zostały docenione.  Kiedyś podczas rozmowy z małżeństwem, małżonek powiedział, że za żonę nie brałem służącej. Słuszna uwaga prawda?

Robin Norwood mówi o następującym syndromie całkowitego zespolenie z partnerem, który oznacza rezygnację z samodzielności. „Kobieta „kochająca za bardzo” składa tę ofiarę na ołtarzu miłości. Wymaga jej także od partnera. Ale im bardziej osoby pozostające w związku potrzebują siebie nawzajem, tym rośnie ich wzajemne uzależnienie. Uzależniona od mężczyzny kobieta staje się coraz słabsza, coraz mniej zdolna do samodzielnego życia, a przez to jej lęk przed samotnością się pogłębia.  Robin Norwood w swojej książce „kobiety, które kochają za bardzo” określa to dosadnie: „Kochanie za bardzo może zabić” [3]

Tak, to słuszna uwaga. Wręcz przestroga. Kochanie za bardzo prowadzi do śmierci duchowej w niektórych przypadkach nawet fizycznej.

Miłość to nie ulotne uczucie. To postawa, to odpowiedzialność i dojrzałość. A Erich From mówi, że miłość to sztuka, której trzeba się nauczyć . „….miłość wymaga wiedzy i wysiłku”[4] i dotyczy to miłości do siebie i miłości małżeńskiej czy rodzicielskiej i miłości Boga.

„ Dla większości ludzi problem miłości tkwi przede wszystkim w tym, żeby być kochanym a nie w tym by kochać by umieć kochać. Dlatego też główną sprawą jest dla nich to, jak zdobyć czyjąś miłość, co zrobić, żeby wzbudzić uczucie. W pogoni za tym celem próbują różnych metod. (….) Metoda, szczególnie ulubiona przez kobiety, to dbałość o wygląd, która wyraża się w pielęgnacji ciała i strojach.”[5]  A tymczasem „Miłość zaczyna się rozwijać dopiero wówczas gdy kochamy tych którzy nie mogą nam się na nic przydać”[6] 


A po co o tym wszystkim piszę? Bo przeszłam przez wszystkie te etapy, z wszystkimi konsekwencjami tego niewolniczego mechanizmu. Jestem uwolnioną kobietą kochającą za bardzo. Najpierw błądzącą  nieszczęśliwą nastolatką upatrującą szczęścia w chłopaku, który nie chciał kobiety podporządkowanej. Potem wyparłam potrzebę posiadania chłopaka/partnera i budowałam zawadiacką „silną” kobietę niezależną wręcz chłopczycę wielce wówczas nieszczęśliwą i małą w sercu. Wreszcie spotkałam obecnego mojego męża od którego próbowałam moje oczekiwania i nierealne marzenia wyegzekwować. Przez jakiś czas się udawało ? Niejednokrotnie sięgałam po manipulację, po łzy, po pretensje, po wyrzuty, po umartwianie się, po udawanie że mnie to czy tamto nie obchodzi wszystko to po to by postawić na swoim. Aż nasze relacje się zrujnowały. I pamiętam tę żałosną walkę o swoje potrzeby i ego. I niejednokrotnie walczyłam o istotne i potrzebne rzeczy. Dziś już jednak wiem, że wymuszaniem, pretensją, obrażeniem lub wymówką niczego nie zbudujesz a więcej stracisz. Mąż nie potrafił i nie chciał być moim bogiem a czasem chłopcem na posyłki. To nie było w porządku ani względem niego i ani względem mnie samej. To nie była zdrowa miłość. Cała relacja była fałszywa a w efekcie zrobiła się toksyczna. Bo mąż, któremu tak wysokie wymagania postawiłam nie miał ochoty pełnić roli jaką mu próbowałam narzucić, więc się wycofał.  W konsekwencji zaliczyliśmy kryzys. Kryzys to dobry czas, często błogosławiony, w którym to wiele spraw się naprawia. W tym czasie zaczęłam dowiadywać i uczyć się o tym wszystkim co tu napisałam. Dopiero wtedy zaczęło się zdrowienie moje, męża i naszej małżeńskiej relacji. Dziś współpracujemy. Dziś budujemy na prawdzie miłość dojrzałą z Bogiem. I jestem docenia, dowartościowana, adorowana i kochana przez męża. I nie muszę tego kupować czy zabiegać o adorację. Bo nic mi się nie należy. Dlatego tak wiele kryzysów małżeńskich bierze się w momencie kiedy urodzi się pierwsze dziecko. I to nie jest wina dziecka tylko nas ludzi rodziców tego dziecka. Bo jeśli wcześniejsze życie budowaliśmy na kłamstwie, na braku zdrowej miłości i dojrzałości, wówczas wysoce prawdopodobne, że przyjdzie kryzys, bo trudności jakie pojawiają się przy narodzinach dziecka wiele weryfikują i ustawiają wiele rzeczy tam gdzie powinny być. To swoisty sprawdzian samych siebie ile jeszcze mam pracy do wykonania i  jak dotąd budowałam.  Jeśli tylko nadmuchiwałam atrakcyjny i piękny balon ten pęknie a iluzja pryśnie. Stanie się to dla naszego dobra bo w zgliszczach będzie leżała prawda i stworzy się możliwość budowania nowego, prawdziwego, dojrzałego i szczęśliwego życia. Dlatego dziecko to błogosławieństwo i nauka miłości a nie problem i kryzys.

W drogę moje drogie Panie po wolność serca!!

Zapraszam na szkolenie, które pomoże Wam uwolnić serce od bogów tego świata i osadzić własne cele na prawdzie i rzeczywistości

MW


Link do informacji o szkoleniu znajdziecie Tu :




1 J. Powell SJ Twoje szczęście jest w Tobie

2 Chris Turman Kłamstwa w które wierzymy

3 Robin Norwood Kobiety, które kochają za bardzo

4 Erich Fromm O sztuce miłości

5 Erich Fromm O sztuce miłośc

6 Erich Fromm O sztuce miłości

3 odpowiedzi na “Uzależnione kobiece serce”

  1. Piękne i prawdziwe.. ja właśnie gdzieś w tym szukaniu niby szczęścia zagubiłam sama siebie…pozwoliłam się zagubić.. zdominować.. ale mam nadzieję że nie jest za późno na ratunek…

Skomentuj Aneta Petrykowska Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

%d bloggers like this: