Dlaczego potrzebujemy Równowagi i Dojrzałości a nie Egoizmu?

W odpowiedzi na to pytanie pomaga mi rozumienie następującego procesu psychologicznego, który zachodzi w każdym człowieku. Taki rodzaj mechanizmu….

Na skutek różnych doświadczeń które spotykają nas w życiu. Na skutek sposobu myślenia jaki każdy z nas ma. Powstają w naszych ciałach i umysłach emocje, które są stanami zmiennymi i ulotnymi. Wprowadzają nasze ciało i umysł w określony stan przeżywania pod ich wpływem. Wszystkie emocje (trudne i przyjemne) są moralnie obojętne w przeżywaniu i powstają w nas zupełnie mimowolnie. Czyli nie mamy wpływu na ich powstawanie. Na doświadczenia, które nas spotykają też często wpływu nie mamy. Mamy natomiast wpływ na sposób myślenia i na nasze reakcje. Tu możemy pracować i korygować, tak by nas wspierały a nie obciążały.

Emocje

Emocje natomiast, czy tego chcemy czy nie, będą powstawały poza naszą wolą. Możemy je wypierać jeżeli nam się nie podobają. Możemy je na poziomie rozumu odcinać i nie słuchać ale one i tak są i będą. I w jakiś określony sposób wywołują na nas wpływ. Pytanie tylko czy dzieje się to w procesie świadomym, czy poza naszą świadomością. Na dalszym etapie jest nasze działanie i nasze reakcje. I to one dopiero podlegają ocenie moralnej. Dlatego dla uporządkowania procesu, dobrze jest odklejać przeżywane emocje od sposobu naszego działania lub reagowania, ponieważ na nasze rekcje i sposób myślenia mamy wpływ i te obszary możemy korygować.  

To że emocje są to jedna sprawa. Ale po co one są? Zdaje się ważniejszym pytaniem. Dalszy etap procesu podpowiada, że pod każdą emocją kryje się zrealizowana potrzeba lub brak jej realizacji. Potrzeby wg. A. Maslowa dzielimy na podstawowe czyli fizyczne, bezpieczeństwa i miłości, budowanej więzi to też rodzaj przynależności społecznej. Następnie wyróżnia on wyższe potrzeby to szacunek oraz samorealizacja, rozwój i sukces. To tzw. Piramida Potrzeb Maslowa.  Wobec tego, kiedy przeżywamy trudne emocje, dobrze jest wsłuchać się w potrzeby, po to, żeby odnaleźć czego potrzebuję, żeby tam stworzyć przestrzeń na odpowiedź, na własne potrzeby. Po to żeby w miarę możliwości ją zabezpieczyć i zaspokoić. Zatem emocje informują nas o tym czego potrzebujemy, o naszych granicach, o tym co ważne.

Do całej układanki procesu brakuje jeszcze tylko Wartości, które są po drodze….

które są paliwem dla emocji, które to wyznaczają nam drogę życia, jego sens i często określają też cel. Dlatego jeśli marzymy o byciu zawodowym sportowcem. Realizacja tego celu jest wartością, która napędza nas do działania. Jednakże w drodze realizacji tego celu często będzie bywać, że nasze potrzeby fizyczne czasem szacunku i przynależności oraz sukcesu nie będą realizowane. A to będzie generowało trudne emocje, frustracje czasem żal i bunt. I kiedy zatrzymam się tylko na tym etapie na emocjach i na potrzebach nie rozwinę talentu i nie osiągnę sukcesu. Chwilowo poddam się egoistycznej wygodzie a może lęku ale nie rozwinę ducha sportowca. A kiedy dodam do tej drogi uporządkowane i zrównoważone wartości cała pełnia życia z jego blaskami i cieniami stoi przede mną. Wówczas uczymy się dojrzałości i równowagi a egoizm możemy odłożyć na półkę. Egoizm jest pokusą. Zawsze kusi rodzajem wygody, kusi łatwością, kusi szybkością ale i bezpieczeństwem. Po co się będziesz męczył, odpocznij. Po co się będziesz narażał jeszcze przegrasz a uczucie porażki kiepsko smakuje. Tak rozumiany egoizm zatrzymuje w rozwoju i nie będzie służył miłości do siebie, ponieważ w tle za każdym razem będę czuł, że jestem słaby, bo nie osiągam i nie robię tego czego prawdziwie chcę. W końcu godzę się na to co jest ale żyję w poczucia braku sprawczości, być może w poczuciu obwiniania lub usprawiedliwiania.  Dlatego w moim rozumieniu egoizm jest pułapką i brakiem miłości zarówno siebie jak i  bliźnich.

Zawsze mam wpływ na to co po mojej stronie.

Ważne, żeby wiedzieć na co odpowiadać, by zadbać o siebie, zdrowie psychiczne i przyszłe życie. Dlatego jeśli przeżywam trudniejszy moment może jakaś kontuzja, może jakieś pasmo przegranych meczy, może zmęczenie fizyczne to mogę posłuchać emocji i potrzeb odpowiedzieć na nie w kontekście wartości która jest ważna na tu i teraz, a która nadal współpracuje z dalekim celem, wyższą wartością np. bycia zawodowym sportowcem. Mogę zaplanować regeneracje sił, zaplanować działania, które będą prowadziły mnie do rozwoju. Działania, które ochronią moje zdrowie psychiczne. Wszystko to po to żeby nie zgubić po drodze tego co ważne i nie uciekać w egoizm, by zachować równowagę.

Inny przykład:

Kiedy Rodzina decyduje się na budowę domu. To jest wartość, która napędza do działania. Marzenia o domu to paliwo. I będzie bywało tak, że po drodze w realizacji celu i wartości jakim jest nowy dom, trzeba będzie zgodzić się na trud i inne wyrzeczenia z tym związane. Jednak świadome przeżywanie tego procesu drogi życia, jakim jest budowanie domu i wszystkich związanych z tym kosztów materialnych, emocjonalnych i psychicznych całej rodziny będzie trudnym wyzwaniem. Wsparciem będzie, wsłuchiwanie się w emocje i potrzeby własne i najbliższych. Porządkowanie wartości i potrzeb przez cały okres realizacji budowy domu. Dzięki temu wsłuchiwaniu się, mamy wpływ na trwający proces w taki sposób, żeby nas ta droga nie wepchnęła na przykład w kryzys relacji w rodzinie. Mamy wpływ na to co „tu i teraz”, a to, „tu i teraz” odniesione do celu dalekiego do dalekiej wartości nadal współpracuje i jest realizowane. To naprawdę można zabezpieczyć i dobrze jest pracować nad tym zabezpieczaniem na bieżąco.

Kiedyś pracowałam z młodym człowiekiem, który zakładał rodzinę. Mówił, że jego pasją, tym co jest numer jeden na teraz to bycie muzykiem. W drodze jest dziecko. Mówi jest dobrze, tylko boje się, że nie będę umiał tego pogodzić i muzykowanie będzie ważniejsze. A nie chciałbym skrzywdzić dziecka ani żony. Pracowaliśmy trochę nad równowagą wsłuchiwaniem się w potrzeby i wartości jakie nim kierowały. W skupieniu nad procesem. Po roku rozmawiamy ponownie i mówi pamiętasz jak kiedyś mówiłem, że muzykowanie jest dla mnie najważniejsze. Wiesz jakoś z tym nie walczyłem ale dzięki temu flow, dzięki tym wskazówkom co od Ciebie dostałem ułożyło mi się. I ułożyło się tak jak ma być. Dziś czuję, ze rodzina jest numer jeden. Dziecko, które przyszło na Świat i to wszystko o czym mówiłaś zgoda na proces wsłuchiwanie się w siebie w potrzeby wartości emocje, dialogowanie i puzzle wskoczyły na miejsce. Muzykowanie może być na drugim planie i czuje się z tym ok. Mogę ćwiczyć mniej nie czuje się jakbym przegrał, poddał się czy coś poświęcił. Wiem, że przyjdzie taki moment i znów będę grał więcej. Obszary życia Hobby – Praca – Rodzina Pomagają mi porządkować wartości i układać to co ważne na tu i teraz. I Nic nie przegrałem, wygrałem życie. Dzięki!

Dokładnie tak jest. Życie jest procesem, jest drogą. I Dobrze jest wykształcić w sobie tę umiejętność cieszenia się tym co tu i teraz. Taką obserwację siebie w tu i teraz oraz połączyć to z sprawczością i decyzyjnością. Czasem taką zgodą na niewygodę, na trudne emocje. Wiedza skąd są pomagają zachować spokój. Z kolei wiedza dokąd zmierzam pomaga i nadaje sens, wycisza lęk i bunt. Dlaczego? Bo w zgodzie na drogę, która niesie różne zmiany włącza się ciekawość, elastyczność i obserwacja. Potem okazuje się, że i w tym procesie wartości również ulegają zmianie. Dziś ważne są takie a za rok będą inne. Dlatego potrzebujemy uważności, świadomości, równowagi i dojrzałości. By mieć świadomość dokąd idziemy.

Egoizm może być pułapką. Może zatrzymać nas w rozwoju. Może zatrzymać nas w emocjach i potrzebach. Zatrzyma na tym co tu i teraz dobre, być może wygodne, być może prostsze. Egoizm zatrzymuje to odniesienie do dalekiego celu, dalszej większej/wyższej wartości. Zatrzyma w strefie komfortu. Bywa, że egoizm jest potrzebny. Po to też jest. Ma jednak swoje słabe strony i dobrze o tym wiedzieć, żeby był pod wpływem naszego działania a nie odwrotnie.

Wartości

Wartości! One nadają nam sens życia nawołują do rozwoju i uporządkowania, motywują do działania i są paliwem dla emocji. Poprzez uporządkowanie się z wartościami, uporządkowanie ze swoim sposobem myślenia mam wpływ na emocje. Potrzeby są gdzieś pośrodku. Są ogromnie ważną informacją. Poukładanie się z tym procesem pozwala w zgodzie przejść trudniejsze momenty w życiu. Wspiera proces decyzji w którym kierunku iść. Wspiera poczucie sprawczości, stabilizacji i  dojrzałości właśnie.

Kiedy pracuję z przedsiębiorcami, którzy zbudowali swoją firmę często od podstaw zupełnie sami. I kiedy tej pracy już jest tak wiele, że sami nie dają rady ogarnąć tego wszystkiego a na nowe czynności nie ma już fizycznie miejsca. Przyznają trochę wspólnie i jakby jednogłośnie, że utknęli w wielości obowiązków i nie mogą iść dalej. Dochodzą do takiego momentu i porównują się do goryla we mgle, który porusza się w gąszczu spraw, bez efektywnego planu, od sprawy do sprawy, od pożaru do pożaru. Niemal każdy dzień kończy z frustracją i przemęczeniem. Kiedy przechodzimy proces indywidualnego treningu asertywności, bo od tego w takich momentach z reguły zaczynamy, znajdujemy obszary do zmian. Co można zmienić, co zredukować, gdzie nanieść korekty i poprawki w działaniu, żeby wydobyć porządek i działanie. Sporo pracujemy na wartościach jako narzędzie korygujące. Wielu z tych przedsiębiorców, którzy zbudowali biznes od początku zupełnie sami i docierają do miejsca, gdzie powstaje potrzeba rozszerzenia zespołu, mają trudność w wyobrażeniu sobie, że miałby ktoś inny przejąć za nich część albo większość obowiązków. Wówczas to również praca na przekonaniach, na sposobach myślenia i zabezpieczania lęków, które temu myśleniu towarzyszą. To praca nad sensownym i mądrym poukładaniu obszarów odpowiedzialności biznesowej. Niemal na końcu pracujemy z materiałem zarządzania sobą w czasie. Kiedy dzieje się odwrotnie, często słyszę opinie, że zarzadzanie czasem to ściema i to nie działa. Fajnie to wygląda w teorii ale w praktyce to nie działa. To prawda nie będzie działać. Bo to jest tak samo jakby ktoś mi dał wkrętarkę jako narzędzie ale nie powiedział jak jej użyć. Tez mogłabym dojść do wniosku, że jest popsuta, bo nie będę wiedziała jak jej użyć.

Po jakimś czasie zbieramy owoce tych prac. Dzieją się małe cuda. Przekraczamy pewne granice chaosu i dążymy do uporządkowania. To się dzieje faktycznie. Mamy konkretne pomysły w konkretnym planie i je realizujemy. Po jakimś czasie okazuje się, że mamy oddech i firma nabiera porządku a przedsiębiorca Twórca biznesu Szef odzyskuje poczucie sprawczości sensu i równowagi. Odzyskuje szacunek do siebie i wreszcie zaczyna się czuć jak szef.

Kiedyś klient, dziś już kolega, mi mówił mniej więcej tak: myślałem, że już to zamknę i wrócę na etat. Powstrzymywała mnie tylko, ta myśl o zamykaniu, że to bardzo skomplikowane. Ale nie miałem już do tego serca ani pasji. Miałem dość. Wtedy zaczęliśmy pracować. Twoje narzędzia pokazały mi, że mogę to poukładać inaczej. Twoje zarażenie motywacją i nową energią mi pomogły. Ruszyliśmy leniwie z miejsca. Najcenniejsze było to, że odzyskałem poczucie sprawczości i takie światło gdzie iść i co robić. Równowaga nadaje porządek.  Dziś jestem, moja firma żyje, ja się cieszę a co najważniejsze nie czuje tej frustracji i poczucia porażki.

Te przykłady pokazują, że narzędzia, które oprócz tego, że oferuje i daję moim klientom z którymi współpracuję, to  równolegle wspólnie szukamy sposobu ich zastosowania. Bo każdy człowiek działa inaczej i każdego świat jest inny. Ta różność nas scala. Często trochę towarzyszę i motywuję. Jednocześnie wspieram ale całą pracę wykonują samodzielnie. Stąd takie poczucie dumy i sprawczości.

Osobiście też wielokrotnie doświadczyłam mocy działania w równowadze i dojrzałości. Początkowo nie miałam w planie otwierania własnej działalności, nie mówiąc już o powołaniu do życia jakiejkolwiek Fundacji. Rozwijałam swoje nowe kompetencje, bo chciałam zmienić zawód i pracę. Odnalazłam co chcę robić i zwyczajnie chciałam pracować. O pracę na etat w moim nowym zawodzie okazało się, że jest bardzo trudno. Ks. Pawlukiewicz mówił, że „z braku rodzi się lepsze” U mnie tak było z braku pracy etatowej stworzyłam miejsce pracy dla siebie. To jest to miejsce, w którym obecnie pracuję, w którym stworzyłam usługi, które Wam oferuję. Czy to miejsce jest lepsze od etatu tego nie wiem, bo nie patrzę w ten sposób. Wzrok kieruję na to co mam a mam poczucie sprawczości, mam poczucie misji i poczucie sensu. Zawsze bardzo mi zależało, żeby robić coś co ma sens, co pomaga ludziom. Czy to będzie w etacie czy na własnej działalności czy w Fundacji. Nie ma znaczenia. Ważne żeby z sensem i misją żyć i pracować, i pensją wesprzeć rodzinę by żyć. Dzięki temu, że dziś samodzielnie organizuję sobie pracę różnymi obranymi metodami, mam elastyczny czas pracy co bardzo sprzyja i pomaga w organizacji mojego życia zawodowego i rodzinnego z moimi dziećmi.  Dzięki tej elastyczności potrafię wpaść do domu ugotować obiad i międzyczasie zrobić lekcje z starszym synem i lecieć dalej do pracy. Trochę biegam i wymaga ta praca ode mnie, dużego uporządkowania, świadomości emocji żeby nie popadać w wir pośpiechu, dobrej organizacji pracy i asertywności, bo bez tego ani rusz ? Przy okazji mam możliwość codziennego trenowania własnych narzędzi. To, że pracuję z przeróżnymi ludźmi daje mi ogromne bogactwo doświadczeń, z których czerpie dla siebie ale i dziele się doświadczeniami z wszystkimi tymi, którzy ze mną współpracują. Wiele razy dotknęłam ściany i myślałam, teraz to już chyba koniec. Ubiegło roczny start pandemii wygenerował podobny tego typu niepokój i kryzys. Kolejny moment kiedy trzeba było zrobić krok do tyłu zrobić przegląd siebie, zasobów i zagrożeń. Powstała kolejna moja świadoma i uporządkowana odpowiedź na to, co generuje Świat. Na to, na co wpływu nie mam. Poszukuję, dopasowuję i nieustannie buduję strategię działania w elastyczności mądrości i równowadze. Bo na to mam wpływ. Na własną strategię działania, jako odpowiedź na to, na co wpływu nie mam. Do tego i Ciebie zapraszam.

Pamiętaj! „ Nie tłumacz się! Działaj” B. Tracy.

Bo  „ Rozwój zaczyna się tam gdzie kończą się obwinienia” J. Powell SJ

I jednocześnie zapraszam do współpracy ?

MW

Dlaczego Kochanie siebie pomaga w biznesie? Szczególnie w kryzysowych sytuacjach…

Dobrze wiedzieć kim jestem…..

Bo wiesz kim jesteś i znasz siebie. Wiesz jak działasz i reagujesz. Dzięki temu trudno Cię wytrącić z równowagi i zranić. Bo nie poddasz się manipulacji a w  kryzysie pewniej i stabilniej działasz.  Bo wtedy kiedy tego potrzebujesz zachowasz spokój. Bo masz naturalną ochronę przed ludźmi, których celem jest Ci zaszkodzić. Bo wzbudzasz zaufanie. Bo nie jesteś naiwny. Bo miękko i naturalnie budujesz trwałe i budujące relacje. Nie dasz się zwieść ludziom, którzy chcą Cię wykorzystać. Łatwiej Ci być wytrwałym i konsekwentnym. Z miłością do siebie będziesz stabilny emocjonalnie. Trudno Cię będzie przestraszyć. Łatwiej wychodzisz z opresji. Nie jesteś podatny na wpływy. Sam decydujesz czy podejmujesz jakieś działania czy nie. Wysłuchujesz i obserwujesz otoczenie  z otwartym umysłem a potem decydujesz czy wchodzisz czy nie wchodzisz w propozycje Ci oferowane. Masz autentyczny kontakt z sobą i z innymi ludźmi. Nie musisz ubierać maski twardego macho, lub ofiary by coś uzyskać. Jesteś wiarygodny i autentyczny i tym zjednujesz sobie ludzi. Dzięki temu budujesz autorytet. Masz elastyczne myślenie. Posiadasz szacunek w sobie. Nie musisz o niego zabiegać. Komunikujesz się bezpośrednio. Jeśli lubisz siebie jesteś względem siebie fair i uczciwy. Nie będziesz potrzebował oszukiwać innych. Jeśli natomiast nie przepadasz za sobą wówczas budujesz swój wizerunek w uzależnieniu od świata zewnętrznego a ten jest zmienny, więc i Twoje poczucie własnej wartości będzie zmienne.

Teraz kiedy zagrożona jest nasza przyszłość, zagrożone jest też nasze poczucie bezpieczeństwa nasza podstawowa potrzeba fizyczna i psychiczna. Codziennie budzą się trudne emocje. Może nawet się nie wyciszają. Wszystko od Ciebie zależy.  Świadomość tego co przeżywam i danie sobie do tego prawa pomaga mi w zachowaniu spokoju i trzeźwego myślenia.

Byłam w wielu trudnych sytuacjach i wielu bardzo kryzysowych. Najtrudniejsze są te co atakują z zaskoczenia, bez możliwości przygotowania się, jak np. Koronawirus. Wówczas włączają się wszystkie nasze mechanizmy obronne, które generują ryzyko, popełnienia błędu. Dlatego warto znać te mechanizmy co one nam robią do czego prowadzą i ewentualnie wytrenować nowe, które włączą dystans, spokój i zachowają realność myślenia. Pomaga w tym Kochanie siebie ? Wielokrotnie się przekonałam, że zawsze bez względu na intensywność sytuacji kryzysowej rozwiązania przychodzą na bieżąco. Potrzebny jest tylko spokój i pewność siebie.

Zagrożone poczucia bezpieczeństwa to automatyczna generacja trudnych emocji. Tyle się ostatnio mówiło o trudnych emocjach. Wiele szkoleń. Przed kwarantanną osobiście prowadziłam szkolenie z trudnych emocji w biznesie, kolejne, które miałam prowadzić mi odwołano z powodu kwarantanny. Teraz jest okazja do praktycznego egzaminu z przeżywania trudnych emocji, do wykorzystania wiedzy na ten temat. Doświadczenie i praktyka czyni człowieka autentycznym w działaniu. Aktualną sytuację widzę również jako okazję do sprawdzenia siebie, do przyjrzenia się sobie jak reaguję w sytuacjach zagrożenia. W sytuacjach kiedy moje poczucie bezpieczeństwa jest zagrożone. Kiedy odczuwam lęk, niepewność i nachodzą mnie czarne myśli. Jak mogę sobie pomóc?  Jak mogę zaplanować swoje działania by zachować dochód i przetrwać czas kwarantanny i zapewne późniejszego kryzysu.

Kolejna metoda, która naturalnie wypływa z postawy miłującej samego siebie, ( i nie należy tu rozumieć narcyzmu czy egoizmu. Te postawy wbrew pozoru nie wyrażają miłości względem siebie, wręcz odwrotnie. O tym bliżej następnym razem….) to zachowanie równowagi życiowej, która wspiera moją wewnętrzną pewność siebie i miłość do samej siebie.

Jest to metoda Trzech Nóg.

Buduję na Rozwoju Duchowym, Bóg Hobby – Rodzinie – i Pracy Zawodowej, którą też mam to szczęście, że łączę z pasją.  Wówczas czuję się bezpieczniej. Kiedy zarwie mi się jedna noga stoję jeszcze na dwóch. Moje doświadczenie życiowe pokazuje, najbardziej niestabilny jest obszar związany z pracą zawodową. Ten najczęściej przeżywa kryzysy i perturbacje. Dzięki metodzie trzech Nóg stoję dalej bo mam rodzinę, mam bogate życie duchowe i mam Boga.

Czas izolacji kiedy to straciłam dochód de facto z dnia na dzień, wykorzystuję na refleksję, odpoczynek, skupienie uwagi na tu i teraz. Kochanie Boga, siebie i rodzina daje mi wielkie oparcie. Ten czas daje rodzinie i dzieciom. Nie panikuje, zachowuję spokój i dystans włączam zmysł obserwacji i czujności mimo, że odwołano mi wszystkie szkolenia zaplanowane do lata. Nie mam l4, opieki na dzieci i specjalnych oszczędności. Nie mam też pewności czy niektóre podjęte biznesowe kontrakty dojdą do skutku, wtedy kiedy to się skończy. Jeśli myślę o przyszłości nie ma tam nic pewnego a taka sprzyja myślom katastroficznym. Dlatego tym bardziej skupiam się na tu i teraz wytężam skupienie, obserwuję i przygotowuję się do nowej rzeczywistości. Inwestuję w relację z Bogiem, w Rodzinę i dalszy rozwój zawodowy. Podjęłam kolejną szkołę by poszerzyć zakres usług na rynku. Ruszyliśmy wspólnie z mężem z remontem biura stacjonarnego – to też dobry dla nas wspólny czas.  Zwyczajnie uruchamiam proces kolejnej zmiany i przystosowania siebie i biznesu do nowych okoliczności. W zasadzie tylko tyle, zawsze taka sytuacja może się wydarzyć, a to co mam w sobie pomaga mi nie panikować, zachować spokój i pogodę ducha ogólny optymizm ?

Ludzie wyczuwają autentyczność!! To kapitał dzisiejszych czasów!! Wewnętrzna MOC! Szczególnie dziś kiedy mamy przesyt cukierkowego i powierzchownego życia. Kiedy mamy przesyt kłamstwa, presji i manipulacji.  Ludzie, nasi klienci są wyedukowani ostrożni i czujni.

Żeby być autentycznym, stanowczym i konsekwentnym potrzebujesz mieć to w sobie, a żeby z kolei mieć to w sobie potrzebujesz lubić siebie i znać się na tym co robisz. Nie zawsze to idzie w parze. Spotykam wykształconych wspaniałych fachowców w swojej dziedzinie, którzy ciągle borykają się z pewnością siebie, z lubieniem siebie. Nie mają tego w sobie. Ten deficyt utrudnia codzienną pracę, codzienny kontakt z klientem. Często wątpią w swoje kompetencje. Wierzą innym, którzy tylko próbują podważyć zakres posiadanych umiejętności i wbijają szpilki w słabsze obszary. Ten deficyt pociąga za sobą brak asertywności. Asertywność właściwie rozumiana pomaga odzyskiwać kontrolę i pewność siebie, bezpieczeństwo i zadowolenie z tego co robisz. To z kolei bezpośrednio przekłada się na jakość relacji z klientami. Zadowolony szef to zadowolony pracownik i zadowolony klient. Dlaczego? Bo szczęście, pewność siebie i asertywność trzeba budować w sobie. I co masz to dajesz tym z którymi współpracujesz. A to jest konkretna inwestycja konkretna praca.  Tak jak inwestujesz i poszerzasz w swoją wiedzę specjalistyczną, by móc realizować swój zawód i zarabiać pieniądze potrzebujesz inwestować w rozwój i budowę własnej pewności siebie i asertywności. Bez właściwie zbudowanej pewności siebie to wielość wątpliwości a w efekcie zwolniony proces podejmowania decyzji. Wyostrza się lęk, a lęk i decyzje podejmowane w lęku są obarczone błędem. Praca nad pewnością siebie i asertywnością to skuteczna praca nad obniżeniem poziomu lęku i obniżasz tym samym ryzyko błędu w podejmowanych decyzjach względem biznesu jaki prowadzisz.

„Zacznij od pokochania samego siebie i zrozum, że kiedy ty się zmienisz zmieni się cały świat”

A „ Każda rzecz jest dobra lub zła w zależności od tego, co o niej myślimy – oto cały sekret” B.Kożusznik i M. Adamiec Zarządzanie sobą

Pomogę Ci ją zbudować. Mam sprawdzone narzędzia. Po co tracić czas na poszukiwanie narzędzi i sprawdzanie czy działają czy nie. Moje szkolenia lub praca indywidulana (trenerska, coachingowa, mediacyjna)  wyposaży Cię w to czego potrzebujesz, by podjąć wysiłek w budowanie pewności siebie w autentycznej postawie asertywnej i  pewności siebie, która będzie autentyczna i prawdziwa. Która będzie w Twojej głowie pod tytułem rozumne i logiczne myślenie. W Twoim sercu pod tytułem wrażliwe i empatyczne rozumienie siebie i innych ludzi co daje unikatową możliwość budowania relacji w oparciu  wygrana/wygrany. I wreszcie  w nogach pod tytułem: tę pewność siebie widać w twarzy, w rękach w nogach gestach i głosie. Tego nie da się oszukać. Kiedy to w sobie zbudujesz trudności to będzie dla Ciebie okazja do rozwoju a nie powód do narzekania i oskarżania innych. Będziesz brał życie i podejmowane decyzje w swoje ręce i skupiał uwagę na rozwiązaniach a nie na poszukiwaniu winnych i usprawiedliwień dla swoich niepowodzeń i trudności. Wzmocnisz efektywność i skuteczność. Lęk nie będzie Tobą kierował. On jest Ci potrzebny. Potraktujesz go jako informację i narzędzie do podejmowania decyzji.

Asertywność i budowanie autentycznej pewności siebie poprzez lubienie siebie ułatwia dążenie do celu konsekwentne i nieustępliwe a jednocześnie z zachowaniem partnerskich stosunków z kontrahentami, współpracownikami po prostu ludźmi. Tu oprócz wiedzy merytorycznej jakiej potrzebujesz do wykonywania swoich codziennych obowiązków zawodowych potrzebujesz trenować i kształcić się w asertywności i komunikacji bezpośredniej oraz strategii zarządzania relacjami, by budować silny trwały i efektywny biznes. By rozwijać elastyczność i szerokie myślenie na temat relacji jakie ludzie budują a Ty z Nimi. Nie da się rozwijać biznesu, budować rodziny bez ludzi i bez utrzymywania relacji z Nimi.

„Jeśli drzewo jest zbyt sztywne, zostaje złamane” Lao-tsy

Wszystkim moim czytelnikom życzę powodzenia i wszelkiego dobra. Zapraszam również do ewentualnego kontaktu i współpracy

MW

Kawałek Siebie….

Bo wiele od nas zależy….

Odkąd tylko pamiętam byłam i jestem bardzo zadaniowa. Zawsze też interesował mnie świat i ludzie. Zastanawiają i pasjonują mnie źródła. Lubię rozumieć co z czego się bierze. Lubię rozważać i rozumieć jakie są źródła ludzkiego zachowania. Lubię rozważać różne możliwe rozwiązania. Filozofia często odpowiadała na moje pytania i niejako karmiła mój analityczny umysł. Mam w sobie ducha wiedzy i chęci rozumienia. Studiując filozofię ciągle uczyłam się o różnych systemach filozoficznych, które próbowały odpowiadać na tematy dotyczące źródeł budowy otaczającego nas wszechświata. Co rusz nowy myśliciel przedstawiał problem a drugi odpowiadał innym jego rozumieniem. Niektóre systemy pięknie się dopełniały.  To właśnie to pragnienie rozumienia i wiedzy zawsze popycha mnie do działania. To odkrywanie ludzkiej różnorodności mnie fascynuje. Pewnie dlatego zawsze ciągnęło mnie do rozwoju do szkoleń, do psychologii do mediacji. „Na chwilę”, bo na 10 lat, zboczyłam nieco z kursu. Dziś wracam na ścieżkę moich dawnych pragnień, o wiele bogatsza o wiedzę i doświadczenie, które zdobyłam dzięki wielu ludziom spotykanych na bankowej i korporacyjnej drodze zawodowej. Dziś jeszcze lepiej mogę robić to co robię. Nie chcę być marionetką mechanizmów obronnych, nawyków i innych ludzi! Chcę świadomie żyć i zarządzać swoim życiem w oparciu o moje wartości, o wiedzę i nieustanny rozwój. Potrzebuję rozumieć choć nie wszystko da się wytłumaczyć.  Codziennie zapraszam do tej współpracy Pana Boga. Już dziś wiem, że bez Niego na niewiele zdałyby się moje wysiłki. Jedynie moja zarozumiałość i egoizm by rósł i rozlewał na boki ? Z racji moich cech osobowości i fascynacji chęci rozumienia wiele czasu spędzam na analizowaniu na doszukiwaniu się rozwiązań a moja dociekliwość bywa frustrująca ? Bywało, że te cechy, które zgoła lubię stały na przeszkodzie w codziennym funkcjonowaniu. Bo oprócz aktywności intelektualnej jestem aktywna fizycznie. Skupiam się na zadaniach szybko i wytrwale. To powoduje, że realizacja celu przykrywa mi potrzeby emocjonalne moje czy bliskich. I to jest niebezpieczne!! Bo potrafię tak wiele robić, szukać, myśleć działać i jednocześnie gubić kontakt z bliskimi początkowo nie widząc w tym niczego złego. A relacje z rodziną są dla mnie najważniejsze. Wszystko inne to marność. Prawdziwa marność. Owszem daje satysfakcje, nawet pociąga, uzależnia ale nie daje szczęścia ani wolności. Szczęście można tylko odnaleźć w sobie w dobrze rozumianej wolności i w zdrowych zbudowanych na prawdzie wolnych i asertywnych relacjach z bliskimi. Dlatego cieszę się i cenie, że wiedza i nieustanne doszkalanie, życie dialogiem, życie asertywnością pomaga mi w ustaleniu priorytetów i ich realizacji. Rodzina mi przypomina co jest ważne. I Nawet gdy się pogubię, obserwacja świata i moich bliskich prawidłowa komunikacja i wsłuchiwanie się w to co mówią, pokora pozwala mi zatrzymać się i zastanowić. Chwila chwila tu za daleko, tu trzeba się zatrzymać i przestawić kolejność zadań do realizacji.

Jakie są z tego owoce? Starszy syn potrafi powiedzieć, że mu smutno kiedy sam koloruje i prosi by mu towarzyszyć. Potrafi powiedzieć, że koszenie trawy mu przeszkadza i czy tata mógłby dziś zrobić inna pracę a skosić trawę jutro, kiedy będzie lepiej się czuł? Mąż komunikuje czego potrzebuje. Komunikuje jak się czuje kiedy potrzeby jego bywają nierealizowane. Ja komunikuję czego potrzebuje i jak się z tym czuję. Bez prawidłowej komunikacji nie ma prawidłowej relacji. Ale tego trzeba się nauczyć, to trzeba wytrenować jak mięśnie brzucha 🙂 A Mając wiedzę i świadomość mamy narzędzia i możemy coś z tym zrobić. Możemy udoskonalić nasze umiejętności komunikacyjne. Możemy patrzeć wprzód. Nie obracać się co chwilę do tyłu. Mimo codziennych nieraz przerastających nas trudności mamy siłę, mamy wiedzę, mamy kontrolę mamy odpowiedzialność mamy życie, mamy szczęście. Bo relacje się buduje codziennie, w każdej drobnej chwili nieustannie się je realizuje. Potrzebujemy wiedzy o tym jak się komunikować. Potrzebujemy wiedzy o podstawowych procesach psychologicznych by móc budować trwałe i zdrowe relacje szczególnie wtedy, kiedy przechodzimy trudności i sytuacje konfliktowe. Potrzebujemy rozumieć drugiego człowieka. To jest sposób na życie. I od nas zależy jaki kierunek jaką siłę jaki sposób obierzemy. Czas pokarze po owocach czy kierunek był właściwy. Czy zbudowaliśmy czy zepsuliśmy ??Jeśli zepsuliśmy? Nic nie szkodzi…. Nie ma co się łamać. Trzeba obrać nowy kierunek i iść dalej. Ta obserwacja, ten dystans to świadome i odpowiedzialne działanie z Bożą pomocą jest dojrzałe i fascynujące. Człowiek naprawdę nabiera mocy siły i odwagi. Nie pychy, nie cwaniactwa tylko prawdy i odwagi. Ja nabieram, ja żyję i dziś wiem, że wiele można uczynić, kiedy tylko życie wezmę w swoje ręce i będę je realizowała zgodnie z wartościami jakie obrałam z Bożą pomocą. Nic się samo nie robi. I nic Pan Bóg za Nas nie zrobi. Nikt i nic nie jest winne mym kłopotom i niepowodzeniom. To często konsekwencje moich wcześniejszych decyzji. Dlatego biorę przyglądam się i sprawdzam co mogę z tym zrobić i robię najlepiej jak potrafię. Jak nie wychodzi to znowu staję sprawdzam i zmieniam taktykę. W ogólnym rozrachunku dobrze na tym wychodzę. Bo jestem żoną od 8 lat. Dziś mogę powiedzieć, że w dobrym, silnym i sakramentalnym związku po przeżytych wielu trudnościach a i kryzysach. Jestem ciągle uczącą się mamą dwójki synów. Ta szkoła uczy pokory służby i mądrości.  A po 10 latach z dwójką małych dzieci i z ogromnym wsparciem męża realizuję pasję i zmieniam zawód. Wszystko jest możliwe moje drogie Panie!! Tylko do dzieła!! Bo Bez pracy nie ma kołaczy

Powodzenia i z Bogiem

MW

Życie w Nieżyciu

Rozważania filozoficzne…

Tekst ten napisałam kilkanaście lat temu, jeszcze w okresie studiów filozoficznych. Zapomniany i Przypadkowo odnaleziony przez mojego 1.5 rocznego syna, który wygrzebał zapomniane kartki z książek w mojej domowej biblioteczce.

Obcowanie jednostek ludzkich w populacji homo sapiens winno umacniać w poczuciu, iż jesteśmy odrębnymi istotami tworzącymi niejako swoje własne światy – mikrokosmosy. Tworząc je, przyczyniamy się jednocześnie do konstrukcji rzeczywistości, w której jesteśmy osadzeni – makrokosmos – nadając jej formę jako jeden z elementów. W dzisiejszej rozpędzonej rzeczywistości jesteśmy skoncentrowani na sobie, inwestujemy w swoje możliwości, bowiem nie ma miejsca dla tych, którzy w tej machinie świata nie utworzą kompatybilnego ogniwa, by nadać płynnego galopu w funkcjonowaniu rzeczywistości współczesnej. W taki oto sposób zaczynamy nabierać kształtów ucywilizowano – odcywilizowanej jakości. Praca po naście godzin, ciągła walka ze stresem, szalona konkurencja, wieczny wyścig. Atrakcyjność fizyczna, mentalna, szeroki horyzont zainteresowań, pseudo-uśmiech – oto atrybuty ludzkości XXI wieku. W taki oto sposób człowiek zostaje uwięziony w klatce tresury. Funkcjonując w określonym organizmie, który z naturalności został odarty a człowiek wtłoczony w jego życie. Organizm obłapia ludzką jednostkę, pochłania jego energię, niczym wampir wypija „życie”, w zamian wypełnia „anty-życiem”. Człowiek zakleszczony buntuje się, krzyczy nie wydając dźwięku. Ucywilizowany katuje swą naturę, zabija ducha, umartwia życie. Klatka zawęża się, zaciska,, zabiera oddech, wreszcie wypełniony „anty-życiem” w sposób nienaturalny godzi się, na więzienną destrukcję. Oto propozycja rzeczywistości dzisiejszego wieku.

Z zagubionym JA, zapominamy zapytać kim jesteśmy? Co lubimy? Czego pragniemy? W tej proponowanej koncepcji rzeczywistości na takie „zbędne” atrybuty nie ma miejsca, bowiem od człowieka wymaga się pewnej formy cywilizacyjnego odczłowieczenia. Człowiek niczym robocik, ma się wkomponować w konstrukcję świata, ma stać się kompatybilnym i praktycznym ogniwem. Ma wykonywać ściśle określone zadania i ma je wykonywać sposób najlepszy, bowiem wysoki stopień konkurencji napędza jakość pracy. Wszyscy biegniemy zaślepieni, ubrani w maski ludzi szczęśliwych, nowoczesnych, przedsiębiorczych, kapitalistycznych. Zamknięci na naturalność, anty-życiem zaszczepieni i do rozpaczy niemal doprowadzeni biegniemy. Wreszcie „bez życia”, ubrani w formę pseudo-życia z depresją szukamy pomocy, albo walczymy by zachować formę bytności trwając w procesie przekształcania w w istoty przebiegłe, wyedukowane w swym egoizmie, odarci z „człowieczeństwa”, zanurzeni w dzikości biegu, idealizmie, egocentryzmie biegniemy niczym ślepcy niszcząc swoje JA prowadząc do samozagłady. Oto propozycja Makrokosmosu – Świata. Taką oto formę życia w nieżyciu proponuje nam galimatias teraźniejszości. Nieco przerażająca perspektywa acz prawdziwa.

Człowiek jednak to jednak istota duchowa i zanurzona w „życiu”. Jest dla niej ratunek. W odróżnieniu od innych bytów obdarzona została umysłem, który potrafi analizować zdarzenia, potrafi wyciągać wnioski, obserwować, posiada umiejętność uczenia i pamiętania ma emocje i ducha. Przydałoby się zatem z tych atrybutów skorzystać, chwilę zatrzymać i pomyśleć nieco, zanim będzie za późno. Obdarowani atrybutami, które w istotny sposób odróżniają nas od innych bytów, winniśmy stawać w obronie swej jednostki, swego JA, ponieważ też jako jedyni jesteśmy świadomi swego JA. Winniśmy bacznie obserwować, wyciągać wnioski i niczym szachiści partię życia rozgrywać z Bogiem rozumem i sercem. To jedyna szansa by w tym galimatiasie teraźniejszości nie dać się „ogłupić”, okrutnie wykorzystać, by nie zanurzyć swej jakości w pseudo-jakości proponowanej przez świat wyuczony w tresurze. By nie zostać dobrze wytresowanym zwierzęciem, by zachować swą godność. Mamy narzędzia, potrzebujemy nauczyć się z nich korzystać i odporność na świat zachować poprzez świadomość JA, asertywne nastawienie, zgodne ze swoim kanonem wartości, aby nie pozwolić chytremu, przebiegłemu i bezlitosnemu światu obłapić, zaślepić i zamknąć w klatce tresury.

MW

Jeśli się podobało to

Uzależnione kobiece serce

My kobiety często szukamy szczęścia w  innych ludziach. Uzależniamy swoje szczęście od czynników zewnętrznych. Bardzo często uzależniamy swoją wartość i swoje szczęście od tego czy mam wymarzonego mężczyznę u swego boku. Czy mam dobry związek, w którym to mój mężczyzna się mną opiekuje adoruje traktuje jak „księżniczkę”?  Czy mam dzieci? Czy mam dobrą pracę? Karmimy swoje dusze rodzajem kłamstwa, że oto szczęście i wartość moja leży w tym wszystkim co wartościowe ale jednak zewnętrzne. Ten punkt wyjścia generuje kierunek, iż moja wartość zależy od świata zewnętrznego w tym mężczyzny. Mamy w sercach naszych zaszyte pragnienie, że mężczyzna będzie realizował nasze oczekiwania. W tym niedojrzałym przekonaniu leży niebezpieczeństwo, iż mężczyzn naszych ustawiamy w pozycji boga a ten presji bycia bogiem i królewiczem spełniającym większość naszych oczekiwań może nie unieść. „Jak długo będziemy przekonani, że źródłem szczęścia są rzeczy zewnętrzne, czy nawet inni ludzie, nasze marzenia będą skazane na śmierć”[1]


Kiedyś na rekolekcjach  usłyszałam od księdza takie zdanie, że dziewczynka, która od swojego ojca nie usłyszy „jesteś moją księżniczką” może nie poradzić sobie w życiu. Tylko tyle i aż tyle. Wielka prawda. Gdy kobieta nie zazna miłości i akceptacji bycia wartościową dziewczyną od taty swego, będzie tego rozpaczliwie szukać u męża swego. Później słuchając audiobooka O. Szustaka Projekt Judyta usłyszałam, że „…ku twemu mężowi będziesz kierowała swe pragnienia, on zaś będzie panował nad tobą.” (Rdz.3,16). I zrozumiałam, że ciąży na nas rodzaj przekleństwa i zaszytej pustki w sercu jako konsekwencja grzechu pierworodnego co w praktyce przekłada się, iż budujemy swoje szczęście i swoją wartość m.in. na mężczyźnie, podczas gdy prawdziwa nasza wartość i prawdziwe nasze szczęście leży w nas samych.  Nie w mężu, nie w dzieciach, nie w pięknym i atrakcyjnym ciele, pięknej i atrakcyjnej twarzy, tylko we wnętrzu naszego serca, w miłości do siebie i Boga. Tam leży prawda o nas samych, nasza siła i nasze zrozumienie. Kiedy to odkryłam rozpoczęłam proces uwalniania swego serca od nałogów i bogów tego świata. Zastanawiałyście się czasem dlaczego kobiety w swoich środowiskach często się chwalą zdjęciami i romantycznymi kolacjami, jak mężowie są dla nich dobrzy, kupują prezenty, pieką ciasta, noszą za nas torby z zakupami i są wyrozumiali itd? Dlaczego potrzebują się tym chwalić? To jest potwierdzenie tego przekłamania. Czują się spełnione i wartościowe przy takim mężczyźnie, który dba o nie i realizuje ich oczekiwania, wówczas pragną o tym informować cały świat. Kiedy będę budowała swoją wartość i swoje szczęście w sobie nie będę potrzebowała szukać potwierdzenia tej wartości od świata zewnętrznego i nie będę potrzebowała chwalić się mężem, domem czy dziećmi. I o ile nie ma nic złego w  tym, że któraś z nas chce się pochwalić rodziną czy mężem, wspólną wycieczką czy zwyczajnie czymś przyjemnym bo  jest to całkowicie naturalne. O tyle jeśli wewnętrznie jesteśmy ukierunkowane, że tylko dzięki mężczyźnie i rodzinie jesteśmy wartościowe i szczęśliwe, bo oni realizują nasze marzenia i oczekiwania, wówczas  budujemy relację uzależniającą a mężczyzna, który jest sprawcą tegoż oto wielkiego szczęścia, może być podniesiony do rangi boga mego i jemu służyć będę a on panował nade mną.  Uzależniamy siebie emocjonalnie i psychicznie od mężczyzny i tej rodziny. Wówczas powstaje pierwsze zagrożenie takiej relacji, bo jak z każdym nałogiem apetyt rośnie w miarę jedzenia, przyjemność jest krótka a skutki bywają dramatyczne. W tym przekłamaniu leży ryzyko nadmiernego egzekwowania oczekiwań względem mężczyzny co w konsekwencji może skutkować buntem z jego strony. Działając w tym błędnym przekonaniu mniej lub bardziej świadomie same generujemy napięcia i nieporozumienia. Wówczas to jest nasza cegiełka włożona w powstały spór lub konflikt. A każde niepowodzenie i kryzys przechodzimy bardzo głęboko, jako utratę czegoś najważniejszego w życiu, ponieważ osadziłyśmy źródło swojej wartości i szczęścia na czynniku zewnętrznym czyli w mężczyźnie, który z jakichś powodów zaczyna odcinać Cię od kroplówki, która daje Ci poczucie szczęścia i wartości, co w efekcie, daje uczucie braku wartości i nieszczęścia. Poważne konsekwencje prawda? W obliczu powstałego zagrożenia naszego poczucia bezpieczeństwa, szczęścia i wartości włożymy wiele wysiłku w uratowanie tego co było, wszelkimi możliwymi środkami. Dlatego w obliczu nieporozumienia czy konfliktu, kobieta uzależniona od mężczyzny, będzie potrafiła zrobić bardzo wiele, by go nie stracić i będzie walczyła jak lwica by utrzymać, to co otrzymuje od mężczyzny własne poczucie wartości. Kobiety uzależnione od mężczyzny w późniejszym etapie rozwoju takiego związku potrafią całkowicie się podporządkować mężczyźnie. To jest tylko początek możliwych toksycznych konsekwencji, których źródłem jest przekłamanie w które wierzymy i które usilnie z całą mocą próbujemy realizować. W niektórych sytuacjach możemy przenosić tę uzależniającą „miłość” względem synów. Ale to już temat na inny wpis ?


O. Szustak w projekcie Judyta mówi dosadnie „mężczyzna Ci nie jest do niczego potrzebny to jest Twój Holofernes i jemu odetnij głowę”” Niczego nie potrzebujesz do szczęścia, bo wszystko co potrzebujesz masz już w sobie. To była dla mnie wielka i uwalniająca prawda kiedy ją usłyszałam. I jestem o tym głęboko przekonana, że takie nasze kobiece zadanie w drodze życia do kobiecej dojrzałości, w której leży wielka siła i prawda. Edyta Stein mawiała i była o tym przekonana, że ten kto szuka prawdy szuka Boga. Ten kto szuka prawdy o samym sobie szuka siebie z Bożą pomocą. I nie mówię tu o tym, że mamy teraz nie poszukiwać mężów, nie wchodzić w związki małżeńskie lub porzucać partnerów i mężów. Wprost przeciwnie. Szukajmy i budujmy zdrowe związki, bo mężczyźni potrzebują kobiet dojrzałych, stabilnych emocjonalnie, wolnych, z wewnętrzną siłą. Mężczyźni nie są gąbką życia, z której można ssać wodę życia, bo ta się skończy. A my nie jesteśmy niewolnicami podpiętymi rurką do gąbki życia, która nam tę wodę dostarcza. Kiedy rozpoczęłam proces uwalniania własnego serca od tego nałogu wówczas zaczęłam z pełną mocą realizować swoje szczęście w sobie i budować nowe trwałe, zdrowe i dojrzałe relacje z mężem. I to jest dopiero szczęście. Nie feminizm i walka z mężczyznami lub uległość i podporządkowanie. Zgoda z sobą, wolność, dojrzałość i współpraca. To jest siła, prawda i podstawa zdrowego związku.


Chcę zwrócić uwagę na jeszcze jedną istotną rzecz, iż my kobiety, im bardziej mamy nie uregulowaną relację z ojcem tym mocniej nasze pragnienia przenosimy na mężów/partnerów i automatycznie wzrasta ryzyko uzależnienia się od mężczyzn i miłości, która może przerodzić się w toksyczną miłość. Dlaczego? Bo kiedy nie otrzymałyśmy i nie doświadczyłyśmy w dzieciństwie od ojca prawdziwej miłości, akceptacji, dowartościowania, obecności, stabilności emocjonalnej, trzeźwości,  pustkę  w sercu zapełniłyśmy nierealnymi marzeniami, treściami z bajek i na tym niedojrzałym pragnieniu posiadania męża, którego zadaniem jest uszczęśliwianie nas budujemy nasze relacje. Wówczas ta niebezpieczna postawa leży w dużym ryzyku do odniesienia porażki.  Taka postawa jest nie dość, że bardzo egoistyczna, bo skupia nasze pragnienia w centrum uwagi to zaczynamy je zdobywać, innymi słowy kupować dobrym wyglądem, miłym zachowaniem, nadmierną kontrolą i manipulacją. Łatwo tu zgubić siebie i robić coś wbrew sobie, by zyskać odrobinę akceptacji czy troski. Wówczas czujemy się wartościowe ale przez chwilę.  My kobiety mamy wielka siłę. I dążymy do celu z wielka jej mocą. Tylko jeśli kierunek jest fałszywy spalamy się i nie osiągamy zdrowych owoców. Bywa, że zupełnie pośrednio w zaborczości swojej i nadmiernej kontroli psujemy to co już mamy w naszej relacji, jednocześnie tego nie doceniając. To taka ciągła walka o lepsze bycie de facto o egoistyczne moje lepsze bycie. Bo żyjąc w przekonaniu, że mąż ma być usługujący, opiekuńczy, troskliwy, dający poczucie bezpieczeństwa i taki jak to wymarzyłyśmy, będziemy tej postawy wymagały a czasem roszczeniowo egzekwowały a gdy nie spełni oczekiwań walczyły o przywrócenie porządku ale naszego porządku. Wszystko to po to bo wtedy czuję się wartościowa i kochana a Ty jako mój mężczyzna będziesz się realizował jako silny i troskliwy facet mój obrońca. Tylko te wyobrażenie jest często naszym wyobrażeniem i niekoniecznie zbieżnym z wyobrażeniem mężczyzn. W efekcie tracimy na relacji bo nie jesteśmy w niej ani dojrzałe ani fair za to często wymagające i roszczeniowe. Kiedy dojdzie do męskiego buntu i nastąpi proces straty następuje walka o odzyskanie tego co utracone i z paraliżującego lęku przed samotnością skupiamy wszystkie siły, by ponownie zdobyć i zawalczyć o mężczyznę i podpiąć się pod jego kroplówkę, z której popłynie niewolnicza „woda życia” nierzadko pozwalając się niszczyć. Obrałyśmy fałszywy kierunek. Jeżeli swoją uwagę skupię na egzekwowaniu w pewnym sensie wymuszaniu lub kupowaniu moich pragnień, wówczas łatwo o toksyczną relacja typu usłużę mu w tym czy w tamtym a będę miała za to docenienie, uśmiech, opiekę i troskę. Czyli kupuję miłość. Taka miłość jest niedojrzała a kiedy mężczyzna rozszyfruje ten mechanizm, a prędzej czy później tak się stanie, wysoce prawdopodobne, że to nadmiernie wykorzysta lub ucieknie. U źródła niedojrzałej miłości budowanej na niedojrzałym pragnieniu miłości leżą kobiece dramaty współuzależnionych od mężów żon alkoholików.


„Jeśli zyskujesz akceptację, nie możesz się nią naprawdę cieszyć, ponieważ, by ją pozyskać, zmieniłaś barwy i nie byłaś sobą. Jeśli pozwolisz sobie być tym, kim jesteś i ktoś lub Twój mąż Cię „nie polubi” czy też nie zaakceptuje, niepokoisz się i wewnętrznie kurczysz. Każdy dzień przynosi to samo wycieńczające zadanie. (…) Kłamstwo to oddaje nasze dobre samopoczucie psychiczne w ręce drugiej osoby. Daje ono ludziom sporą władzę nad nami i niektórzy chętnie to wykorzystują. Manipulacja – szczególnie ze strony najbliższych odbywa się zbyt łatwo. My zadowalacze, kończymy jako ofiary, które bardziej się troszczą o innych niż o samych siebie, i często ukrywamy naszą urazę i gorycz.”[2]


Robin Norwood amerykańska psychoterapeutka  nazywa kobiety i zniewalającą ich serca fałszywą miłość jako „kobiety, które kochają za bardzo…” Są to kobiety, które z lęku przed samotnością uzależniają się od mężczyzn i toksycznej miłości, która z czasem przekształca się w miłość krzywdzącą, raniącą i manipulującą. Jest też druga odmiana tegoż kłamstwa. Kobiety w poszukiwaniu tego jedynego, uzależniają się od przygodnych wolnych i luźnych związków, bo tak bardzo czują się wartościowe kiedy są adorowane. Są też kobiety, które na kanwie kłamstwa wszytego w ich serce działają na podstawie wyparcia. Wysoce prawdopodobne, że wcześniej doświadczyły zranienia lub odrzucenia od mężczyzny i wyrzucają to co niewygodne, w efekcie reagują przez zaprzeczenie, wmawiając sobie mi facet nie jest do niczego potrzebny. I o ile to jest prawda, w którą należy uwierzyć, o tyle jeśli zbudowana jest ona na wyparciu krzywdy i wmówieniu sobie, że nie jest mi do niczego potrzebny a w głębi serca nadal wartości szukam w czynnikach zewnętrznych  mogę tylko zamienić dostarczyciela mojego poczucia wartości i budować postawę niedostępnej wojowniczki z czasem może feministki. Nowym dostarczycielem mojego poczucia wartości, moim nowym bogiem może zostać sport, ciało, stanowisko w pracy, prestiż, kariera, które czasowo, acz skutecznie zapełniają pustkę serca ustawiając bożki tego świata na piedestał, które mają informować i dostarczać nam akceptacji i dowartościowania. Takie postawy niosą za sobą różne trudne do przewidzenia konsekwencje. Dlatego warto budować na prawdzie, bo ta zaowocuje prawdą a kłamstwo kłamstwem zaburzeniem a nawet dewiacją. Jestem głęboko przekonana, że warto uwierzyć i realizować ową prawdę, że szczęście i swoją wartość  możemy dać sobie tylko my same z Bożą pomocą. Tylko wtedy kiedy poukładamy się same ze sobą, kiedy poodcinamy kłamstwom głowy, kiedy odnajdziemy prawdę o sobie i polubimy same siebie i zrozumiemy, że źródłem szczęścia będę ja sama i swoje egoistyczne i pełne bajek marzenia osadzimy na dojrzałej rzeczywistości, wówczas będziemy się uwalniały, zdrowiały, dojrzewały, umacniały i stawały gotowe do budowanie zdrowej miłości i relacji małżeńskiej , partnerskiej i rodzicielskiej


Kochanie za bardzo to potrzeba kontroli, to nieustanne bycie dla… dla męża.. dla dzieci… dla domu… dla pracy… I o ile na początku to może być atrakcyjne i dostarczać przyjemności dla obu stron to z biegiem lat już takie nie jest. A kobieta wie, że kiedyś to działało, kiedyś tak kupowała akceptację męża więc posuwa się dalej w swym „służeniu”. Między innymi dlatego kobiety tak bardzo się przepracowują a w efekcie mają wiele frustracji i niezadowolenia w sercu, że się tak poświęciły a działania nie zostały docenione.  Kiedyś podczas rozmowy z małżeństwem, małżonek powiedział, że za żonę nie brałem służącej. Słuszna uwaga prawda?

Robin Norwood mówi o następującym syndromie całkowitego zespolenie z partnerem, który oznacza rezygnację z samodzielności. „Kobieta „kochająca za bardzo” składa tę ofiarę na ołtarzu miłości. Wymaga jej także od partnera. Ale im bardziej osoby pozostające w związku potrzebują siebie nawzajem, tym rośnie ich wzajemne uzależnienie. Uzależniona od mężczyzny kobieta staje się coraz słabsza, coraz mniej zdolna do samodzielnego życia, a przez to jej lęk przed samotnością się pogłębia.  Robin Norwood w swojej książce „kobiety, które kochają za bardzo” określa to dosadnie: „Kochanie za bardzo może zabić” [3]

Tak, to słuszna uwaga. Wręcz przestroga. Kochanie za bardzo prowadzi do śmierci duchowej w niektórych przypadkach nawet fizycznej.

Miłość to nie ulotne uczucie. To postawa, to odpowiedzialność i dojrzałość. A Erich From mówi, że miłość to sztuka, której trzeba się nauczyć . „….miłość wymaga wiedzy i wysiłku”[4] i dotyczy to miłości do siebie i miłości małżeńskiej czy rodzicielskiej i miłości Boga.

„ Dla większości ludzi problem miłości tkwi przede wszystkim w tym, żeby być kochanym a nie w tym by kochać by umieć kochać. Dlatego też główną sprawą jest dla nich to, jak zdobyć czyjąś miłość, co zrobić, żeby wzbudzić uczucie. W pogoni za tym celem próbują różnych metod. (….) Metoda, szczególnie ulubiona przez kobiety, to dbałość o wygląd, która wyraża się w pielęgnacji ciała i strojach.”[5]  A tymczasem „Miłość zaczyna się rozwijać dopiero wówczas gdy kochamy tych którzy nie mogą nam się na nic przydać”[6] 


A po co o tym wszystkim piszę? Bo przeszłam przez wszystkie te etapy, z wszystkimi konsekwencjami tego niewolniczego mechanizmu. Jestem uwolnioną kobietą kochającą za bardzo. Najpierw błądzącą  nieszczęśliwą nastolatką upatrującą szczęścia w chłopaku, który nie chciał kobiety podporządkowanej. Potem wyparłam potrzebę posiadania chłopaka/partnera i budowałam zawadiacką „silną” kobietę niezależną wręcz chłopczycę wielce wówczas nieszczęśliwą i małą w sercu. Wreszcie spotkałam obecnego mojego męża od którego próbowałam moje oczekiwania i nierealne marzenia wyegzekwować. Przez jakiś czas się udawało ? Niejednokrotnie sięgałam po manipulację, po łzy, po pretensje, po wyrzuty, po umartwianie się, po udawanie że mnie to czy tamto nie obchodzi wszystko to po to by postawić na swoim. Aż nasze relacje się zrujnowały. I pamiętam tę żałosną walkę o swoje potrzeby i ego. I niejednokrotnie walczyłam o istotne i potrzebne rzeczy. Dziś już jednak wiem, że wymuszaniem, pretensją, obrażeniem lub wymówką niczego nie zbudujesz a więcej stracisz. Mąż nie potrafił i nie chciał być moim bogiem a czasem chłopcem na posyłki. To nie było w porządku ani względem niego i ani względem mnie samej. To nie była zdrowa miłość. Cała relacja była fałszywa a w efekcie zrobiła się toksyczna. Bo mąż, któremu tak wysokie wymagania postawiłam nie miał ochoty pełnić roli jaką mu próbowałam narzucić, więc się wycofał.  W konsekwencji zaliczyliśmy kryzys. Kryzys to dobry czas, często błogosławiony, w którym to wiele spraw się naprawia. W tym czasie zaczęłam dowiadywać i uczyć się o tym wszystkim co tu napisałam. Dopiero wtedy zaczęło się zdrowienie moje, męża i naszej małżeńskiej relacji. Dziś współpracujemy. Dziś budujemy na prawdzie miłość dojrzałą z Bogiem. I jestem docenia, dowartościowana, adorowana i kochana przez męża. I nie muszę tego kupować czy zabiegać o adorację. Bo nic mi się nie należy. Dlatego tak wiele kryzysów małżeńskich bierze się w momencie kiedy urodzi się pierwsze dziecko. I to nie jest wina dziecka tylko nas ludzi rodziców tego dziecka. Bo jeśli wcześniejsze życie budowaliśmy na kłamstwie, na braku zdrowej miłości i dojrzałości, wówczas wysoce prawdopodobne, że przyjdzie kryzys, bo trudności jakie pojawiają się przy narodzinach dziecka wiele weryfikują i ustawiają wiele rzeczy tam gdzie powinny być. To swoisty sprawdzian samych siebie ile jeszcze mam pracy do wykonania i  jak dotąd budowałam.  Jeśli tylko nadmuchiwałam atrakcyjny i piękny balon ten pęknie a iluzja pryśnie. Stanie się to dla naszego dobra bo w zgliszczach będzie leżała prawda i stworzy się możliwość budowania nowego, prawdziwego, dojrzałego i szczęśliwego życia. Dlatego dziecko to błogosławieństwo i nauka miłości a nie problem i kryzys.

W drogę moje drogie Panie po wolność serca!!

Zapraszam na szkolenie, które pomoże Wam uwolnić serce od bogów tego świata i osadzić własne cele na prawdzie i rzeczywistości

MW


Link do informacji o szkoleniu znajdziecie Tu :




1 J. Powell SJ Twoje szczęście jest w Tobie

2 Chris Turman Kłamstwa w które wierzymy

3 Robin Norwood Kobiety, które kochają za bardzo

4 Erich Fromm O sztuce miłości

5 Erich Fromm O sztuce miłośc

6 Erich Fromm O sztuce miłości

KOBIETA-ŻONA-MAMA-DOM-PRACA

Kobiece role życiowe…. 

Będąc młoda dziewczyną marzyłam o mężu. Marzyłam o domu. O tym, że będę miała duży dom a w nim schody. O dzieciach. Jako dziecko uwielbiałam bawić się w dom lalkami Barbie. W moich zabawach nie było nieporozumień, nie było wysiłku, nie było pracy. Byłam dzieckiem, więc jak na dziecko przystało była zabawa i lekkość a nie kłopoty 🙂

Dorosłam a pragnienia w sercu z dziecięcych marzeń pozostały. Zupełnie ich nie weryfikowałam a jedynie ubrałam w dorosłe ubranie. Bóg sprawił,że osiągnęłam swoje marzenia, nawet jakoś uparcie do tego nie dążyłam. Mam dom. Mam schody. Mam męża i mam dzieci. Moje dziecięce marzenia nie brały pod uwagę, że schody jak są to trzeba po nich biegać w tę i z powrotem kilka razy dziennie i że trzeba je myć. Mąż to nie jest złota rybka, która ma spełniać moje marzenia i oczekiwania, do tego czytać w moich myślach i biegle interpretować moje zachowania. Dzieci to nie tylko uśmiechnięte i gaworzące prześliczne bobasy. To również płacz,krzyk, ból, kłótnia w rodzeństwie, kłótnia małżeńska różne zachcianki i inne trudności. Nie chodzi mi o to by zniechęcać do bycia rodzicem czy współmałżonkiem, bo to piękne role. Chodzi mi tylko o to i aż o to, że gdy Gdy prawdziwe życie nie dorasta do marzeń pojawiają się kłopoty” Bo prawdziwe życie to piękno i trud. Dom to ciągła praca fizyczna, to remonty, to sprzątanie, prace w ogrodzie, wydatki na utrzymanie ale i wygoda, przestrzeń, ogród i relaks. Możliwość zrobienia w lecie romantycznego i rodzinnego ogniska. Możliwość bujania się na huśtawce. Dzieci mają bazę, różne zakamarki i męskie prace z tatą w piwnicy i wokół domu. I jak wszystko w życiu ma swoje plusy i minusy. Klucz to znaleźć, zaakceptować i utrzymać z Bożą pomocą równowagę we wszystkich pełnionych rolach i obowiązkach.

Będąc w pierwszej ciąży mimo kalendarzowej dorosłości moje serce nadal było pełne dziecięcych marzeń i oczekiwań. Nie korzystałam z pełnego programu szkoły rodzenia. Wybrałam tylko pojedyncze tematy dotyczące porodu. Bo byłam głęboko przekonana, że jak tylko szczęśliwie urodzę to już z resztą sobie poradzę. Wszystko już wiem i dam sobie radę. Marzyłam o spacerach z głębokim wózkiem i maleńkim moim dzieckiem w środku. Niemal całą ciążę pracowałam mimo zagrożonej ciąży. Przekonana byłam, że łaskawszym okiem spojrzy na mnie mój przełożony, jak będę pracowała jak najdłużej. Robiłam pośrednio coś dla kogoś, kosztem siebie w nadziei, że się ten ktoś odwdzięczy. Jakie naiwne było to myślenie. Porodu się bałam jak chyba każda przyszła mama o zdrowych zmysłach. Jedyne czego chciałam to tylko szczęśliwie urodzić. Reszta się nie liczyła bo uznałam, że potem to już pójdzie jak z płatka. Jakież wielkie było moje rozczarowanie kiedy moje marzenia, w ogólnej formie zrealizowane, osadziły się na prawdziwym życiu. I okazało się, że urodzenie dziecka to dopiero początek wielkich zmian. Urodziłam szczęśliwie ale z komplikacjami. Bóg czuwał. Jesteśmy cali i zdrowi. Z kolejną ciążą czekaliśmy cztery lata bo bałam się czy poradzę urodzić drugi raz. I czy w ogóle poradzę z drugim dzieckiem. Bóg jednak czuwa w każdej sytuacji. Póki co mam dwoje dzieci. Kiedy mój pierwszy syn się urodził, żadne z moich marzeń z dzieciństwa się nie spełniło. W ogóle nie spacerowałam bo Adaś w ogóle nie lubił się wozić. Bolał go brzuszek, miał alergię, dużo cierpiał przez pierwsze 1,5 roku swego życia. Nie spaliśmy z nim 14 m-cy. Kiedy Drugi syn się urodził ponowne trudności nas spotykały. Miesiące w szpitalach. Niepewność o stan zdrowia. Po urodzeniu obserwacja, badania. Wreszcie szczęśliwy powrót do domu a niedużo, bo w miesiąc później ciężki NOP. W konsekwencji zaburzenia neurorozwojowe, rehabilitacje itp. Każdy ma swoją historię i tu mógłby ją opowiedzieć. Nie piszę tego po to, by się żalić. Czy zniechęcać do macierzyństwa czy małżeństwa. Chcę tylko zwrócić uwagę na to, że nasze marzenia się realizują ale osadzają się na rzeczywistości. Z całym tego inwentarza dobrodziejstwem i przekleństwem. Czyli z pięknem i wysiłkiem. Tak ten świat jest skonstruowany. Dzieci są wspaniałe, ale to również trud, wysiłek i służba. Małżeństwo jest piękne ale nic za darmo, to codzienna praca. I każdy z nas ma swoją historię. Dobrze jest mieć realną i praktyczna wiedzę do poukładania swojej codzienności w zgodzie z sobą i bliskimi, by codziennie wypełniać i realizować swój i Boży Plan. Czując przy tym satysfakcję, że masz wpływ na swoje życie,że możesz coś zrobić i poukładać. Nie rozsiadajmy się wygodnie w naszych strefach komfortu i nie oczekujmy, że ktoś coś za nas zrobi, za nas zmieni naszą rzeczywistość, że byłoby lepiej gdyby mąż był taki czy inny, że gdyby dzieci były takie czy inne, że gdyby więcej pieniędzy było i tak dalej. Weź życie w swoje ręce i zacznij je układać już dziś. Przyjdź na szkolenie i poukładaj siebie we wszystkich pełnionych Twoich rolach z takim zapleczem jakie masz teraz, a nie jakie byś chciała mieć :). Wszystko to po to byś zyskała kontrolę, wolność, odwagę, oddech, spokój i szczęście.

Z natury jestem wrażliwym wojownikiem i zadaniowcem. Jak wszystko ma to swoje plusy i minusy.Kiedy do drzwi mojego życia zapukało dorosłe życie z domem, kredytem, mężem, ciążami, dziećmi, różnymi chorobami i troskami rozpoczęłam trudny proces nauki pokory i godzenia wszystkich kobiecych ról jakie dał mi Pan. Były momenty, kiedy okropnie się szarpałam i frustrowałam. Wojownik ciągle walczy, więc toczyłam codziennie walkę o każdy dzień, by poukładać to czy tamto. Wkładany wysiłek i koszty emocjonalne jakie ponosiłam w realizację wszelkich działań w efekcie przekładały się niezbyt budująco na nasze domowe relacje. Pojawił się wreszcie moment,kiedy czułam się bardzo wyczerpana a efekty mojej walki i podejmowanych działań były w rzeczywistości marne. Przeczytana kolejna, książka,kolejny warsztat, rekolekcje i decyzja to jest zła droga. Zapamiętałam sobie na długo ten fragment z Księgi Syracha 11,10 „Dziecko nie bierz na siebie zbyt wielu spraw, bo jeśli będziesz je mnożył, nie będziesz bez winy. I choćbyś pędził, nie dopędzisz, a uciekając nie umkniesz.” Rozpoczęłam wówczas nową drogę, którą była nauką pokornego układania mojej codzienności, w zgodzie z sobą i otoczeniem. W łagodności w planowaniu i dialogu. Rozpoczęłam naukę ustawiania priorytetów, zdrowej komunikacji z sobą rodziną i współpracownikami. A to wszystko za sprawą Łaski Bożej. Kiedy to się zaczęło realizować czułam więcej radości z dnia codziennego. Czułam większe spełnienie i zadowolenie z samej siebie. Rodzaj dobrze wykonanej pracy. Mniej szarpania. Mniej myślenia typu inni mają lepiej, łagodniej i spokojniej. Bardziej siebie lubię. Lubię moje życie. Nie tęsknię za nierealnymi marzeniami. Moje marzenia są osadzone na tym czego naprawdę chcę i czego potrzebuję. I Robię to!! I Bóg mnie wspiera w tych działaniach.

Kiedy zaczynałam swoje macierzyństwo znajome w pracy i nie tylko chwaliły się, że ich dzieci pięknie śpią z mężem jadą tu czy tam a ja 14 m-cy nie spałam i nie miałam czasu się w spokoju wykąpać. Inne chwaliły się, że brak snu to piękne dobrodziejstwo a ja nie dawałam rady z wściekłości wyłam i robiłam sobie wyrzuty, że pewnie jestem kiepską mamą skoro w pokorze i uwielbieniu nie potrafię przyjąć permanentnego braku snu. Przechodziłam, przez różne frustracje spowodowane moim fałszywym myśleniem typu inni maja łatwiej są lepiej zorganizowani. To są kłamstwa, które niszczą naszą codzienność i nasze piękno. Dziś to wiem. Wiem też ile krzywdy robią nam kobietom medialne obrazy promujące życie rodzinne w sielance, bez trudności a jak już się pojawiają to same się jakoś łatwo rozwiązują. Nasze serce tęskni do takich obrazów, ale nikt nie uczy nas narzędzi jak to życie realizować by zbliżyć się chociaż do idealistycznych obrazów z naszych marzeń.

Ludzie mówią mi często,że mam ładną figurę i dwoje dzieci urodziłam. Jak ja to robię?Nigdy się o to nie starałam. Tak po prostu mam i gdzieś zupełnie pośrednio uzyskałam taką figurę po porodach. Niektóre Panie otwarcie mi komunikują, że mi zazdroszczą. Ale przyznam, że w przeszłości, kiedy byłam panienką czy później młodą bezdzietną mężatką, kiedy to na głowie miałam tylko etat, narzeczonego a później już męża i mieszkanie w bloku 40m2 miałam na sobie 10 kg więcej a w sercu nierealne marzenia i oczekiwania, które generowały frustracje i niezadowolenie;) Dlatego często powtarzam, że moje dzieci ubogaciły mnie w szczuplejszą figurę w zdrowsze,prawdziwsze i piękniejsze serce. Bo tak dały mi do galopu, że często nie miałam czasu zjeść kromki chleba a z marzeniami zeszłam na ziemię. Ustawiłam priorytety i poukładałam się sama ze sobą. Przyszło konkretne życie i konkretna rzeczywistość. Dlatego da się! Wszystko się da. Bo „Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia”. FLP 4,13

Zapraszam i Przyjdź na szkolenie ze mną i wyrusz w drogę odpowiedzialnego układania życia swego w swoich rolach jakie pełnisz codziennie.

KOBIETA-ŻONA-MAMA-DOM-PRACA CZYLI JAK W ZGODZIE Z SOBĄ ŁĄCZYĆ KOBIECE ROLE ŻYCIOWE

MW

Link gdzie poznasz szczegóły na temat szkolenia

KOBIETA-ŻONA-MAMA-DOM-PRACA – Kobiece role życiowe, czyli jak je w zgodzie i równowadze łączyć?

CO TO WŁAŚCIWIE JEST TA ASERTYWNOŚĆ ??

To już było :)) Zapraszam na kolejne…

Kiedyś myślałam, że jestem asertywna, byłam jednak bardziej agresywna niż asertywna. Asertywnej postawy uczę się codziennie. Teraz już wiem jaka jest jej wartość i jak bardzo pomocna jest w wielu sytuacjach życiowych. Pomaga w budowaniu relacji. Skutecznie pomaga w rozpoznawaniu i zrozumieniu źródeł wielu i nierzadko skomplikowanych zachowań siebie i innych ludzi. Doświadczyłam i przekonałam się, że jest to potężne narzędzie niezbędne w codziennym życiu, pod warunkiem, że jest właściwie rozumiana. Z uwagi na osobiste doświadczenia i codzienną obserwację zastanej rzeczywistości w tym ludzi i relacji jakie tworzą i budują, widzę głęboką potrzebę trenowania asertywnych umiejętności, w oparciu o konkretną wiedzę psychologiczną i konkretne wskazówki. W odpowiedzi na te potrzeby stworzyłam warsztat Sięgnij po Asertywność, by służył innym ludziom. By inni również mogli doświadczyć i przekonać się jak ważne i potrzebne jest to narzędzie. Tym bardziej teraz w dzisiejszym świecie, gdzie tak wiele konfliktów, gdzie relacje międzyludzkie i rodzinne są obciążone i przeżywają wszelakiego rodzaju kryzysy. Gdzie tak wiele jest na rynku dóbr. W Mediach społecznościowych tak wiele manipulacji i dezinformacji. Gdzie w wielu obszarach promuje się posiadanie dóbr materialnych. One niejako stają się wyznacznikiem wartości jednostki jako takiej w dzisiejszym komercyjnym świecie. Hołduje się egoizm, wygodę, kolorowe łatwe i przyjemne życie. Często promuje się bezwzględne dążenie do realizacji swoich potrzeb. Do realizacji siebie. Pod tymi pozornie nie groźnymi motywatorami kryje się egoizm, bo o ile dążenie do realizacji swoich potrzeb nie jest samo w sobie niczym złym, to jeśli czynię to raniąc innych wówczas wysoce prawdopodobne, że nie będzie to już ani asertywne, ani moralne zachowanie a działanie wypływające z egoizmu i potrzeby realizacji swoich interesów bez względu na otoczenie. Nie ma nic złego, w pragnieniu posiadania dostatniego i wygodnego życia, niewiele się jednak mówi o pułapkach tych roznieconych w naszych sercach oczekiwań. Ileż frustracji i niezadowolenia w codziennym życiu obserwuję. Ileż nieporozumień i krzywdy ludzkiej się dzieje. Ileż kobiet po urodzeniu dziecka kiedy styka się z rzeczywistością własną a nie wyimaginowanymi wyobrażeniami zbudowanymi na podstawie promowanego życia celebrytów i fikcyjnych serialach tonie w frustracji i niezadowoleniu z siebie jako kobiety jako matki i żony. Konkretne umiejętności i żywa wiedza z zakresu budowania autentycznej postawy asertywnej wspiera i pomaga zrozumieć a tym samym zaradzić wielu trudnościom, frustracjom i niechęci.

Teraz kiedy dzięki Opatrzności Bożej i współpracy Bazyliki św Antoniego i jej proboszcza Ks. Marka Bernackiego, który udostępnił miejsce i mamy w moim rodzinnym mieście przestrzeń do pracy by zdobywać w praktyczny sposób nową wiedzę, by żyło się łatwiej, zdrowiej, bliżej siebie i prawdy. Obserwuję niewielkie zainteresowanie. Zastanawiam się dlaczego tak jest? Często do skorzystania z kursu barierą jest cena. Trzeba się zapisać, wybrać, pojechać i zapłacić za kurs i całą wyprawę. Koszty takich kursów są bardzo drogie. Pierwsza lepsza oferta z internetu pokazuje mi dwudniowy kurs asertywności w cenie 1500 zł w last minute 1399 zł plus koszty dojazdu może nawet noclegu. Kiedyś moja koleżanka po fachu powiedziała mi „no Monika to jest produkt luksusowy. Nie dla każdego”. Pomyślałam wtedy, że nie. To nie jest produkt luksusowy. To są podstawowe umiejętności potrzebne każdemu człowiekowi. Potrzebne w byciu OK sam ze sobą. Potrzebny małżonkom i rodzicom. Potrzebny osobom aktywnym zawodowym i przedsiębiorcom. Potrzebny mężczyznom i kobietom. Wszystkim pracownikom wyższego i niższego szczebla. Lekarzom, prawnikom, księgowym, wszystkim innym osobom wykonującym przeróżne zawody oraz młodzieży. Powinno się tych umiejętności uczyć dzieci w szkołach u podstaw, ku budowaniu dojrzałego i odpowiedzialnego życia. Osobiście uważam, że dzieci uczone umiejętności asertywnych w właściwy sposób w szkole formą warsztatów, unikały by wielu dramatycznych decyzji w okresie dojrzewania, a depresja mogłaby zbierać mniejsze żniwo wśród nastoletniej młodzieży. Tak to już jakoś jest, że to co najbardziej nam potrzebne jak powietrze do życia jest tak odległe i podane w formie drogiego i luksusowego produktu. Takie kłamstwo Nam się wpiera a my w nie wierzymy. W związku z tym, że moje przekonanie jest odmienne co do dostępności szkoleń rozwojowych w tym asertywności włożyłam wysiłek by stworzyć przestrzeń do rozwoju dla ludzi takich jak ja przeciętnych utrzymując jednocześnie „luksusowy” poziom warsztatu. I mamy to!! Bo W Rybniku w współpracy z Bazyliką św Antoniego mamy w zasadzie co łaska żeby pieniądze nie były przeszkodą do skorzystaniu z rozwojowej wiedzy. Wkrótce w regularnej cenie ale nadal niższej niż na ogólnym rynku. A mimo to nadal zainteresowanie jest niewielkie. Obserwuję dystans a nawet nieufność. Asertywność hmm może by i się przydało ale po co? Słyszę od niektórych potencjalnych uczestników. A czas? Jak to długo trwa? A po co tyle czasu mielić jedno i to samo? Jeszcze ktoś inny mówi. Asertywność no przydałoby się może i tak ale właściwie to co to takiego jest? Jeszcze gdzieś indziej słyszę „Aa asertywność to umiejętność powiedzenia nie i postawienie na swoim. To mnie nie interesuje.” Lub „jestem samotną wdową z małym dzieckiem i nie mam problemów z asertywnością.” I jeszcze „No i pieniądze jakoś drogo choć mówię, że w Bazylice św. Antoniego można skorzystać z dobrej jakości warsztatu za co łaska czyli ile kto może, bo dzięki ofiarności Parafii mamy miejsce. Normalnie sala kosztuje 800zł i to tylko sala.

Jak już doszliśmy do bariery jaką są pieniądze nadmienię tylko, że zwykły kilkugodzinny kurs online w internecie potrafi kosztować 300zł. Kilka podstawowych rzeczy zakupionych w biedronce i 130 zł wypływa z naszego portfela do kasy. 45 Min rehabilitacji ruchowej dla dziecka 70zł. 1H sesji u psychologa 100zł. Korepetycje 1h 80-100zł. Leki w aptece już nie wspomnę bo można zostawić 100 zł za kilka leków od grypy. Więc poddaję w wątpliwość i indywidualnemu rozeznaniu czy rzeczywiście 2,5 dniowy tj 18 godzinny certyfikowany kurs wyceniony na 430zł. Czy to naprawdę drogo? To tylko dzięki Parafii możliwe jest korzystanie z luksusowego produktu na takich warunkach, bo mamy miejsce.

Warsztat jest wyceniony bo to jest konkretna wiedza, za którą również zapłaciłam, żeby ją mieć i móc prezentować. Konkretna praca, którą wkładam w realizowanie warsztatu. Konkretny program i konkretne materiały szkoleniowe i inne pomocnicze i organizacyjne kwestie. To wszystko kosztuje.

Reasumując powyższe obserwuję, słucham, czytam między wierszami i szukam zrozumienia dla źródła oporu. Myślę, że powoli je znajduję. Asertywność i szkoła trenerska, którą kończyłam dała mi m.in uważność. Ludzie przejawiają opór do czegoś z jakiegoś konkretnego powodu i w tej sytuacji on też jest konkretny i namacalny, a nie że są nie mądrzy, bo takie cacko powstało w Rybniku a oni nie chcą korzystać. Szukam więc zrozumienia i źródła. No i chyba mam. Leży on w dezinformacji i braku dostatecznej wiedzy czym konkretnie jest Asertywność w całej swej zgoła pięknej okazałości. Człowiek dorosły wieloma doświadczeniami nauczył się bycia ostrożnym. Raz oszukany drugi raz tak szybko nie da się nabrać. Raz zmanipulowany będzie ostrożny i będzie to wypływało z jego naturalnej troski o swoje bezpieczeństwo. A błędne i sprzeczne informacje w sieci podsycają niepokój. W sieci dużo kilkugodzinnych kursików o asertywności zamykających się defacto w kilku przedstawionych narzędziach komunikacyjnych. To jest raczej rodzaj sprzedanej zajawki o asertywności. Płytkie rozumienie asertywności sprowadzone do narzędzi komunikacyjnych rzeczywiście bliskie jest manipulacji. Przereklamowane i fałszywie określona asertywność jako dążenie do celu choćby po przysłowiowych trupach. Cwaniactwo. Słabszy ginie. To ie asertywność. Tylko agresja. Często taki jest świat twardego biznesu i korporacji ale nie ma on nic wspólnego z asertywną postawą, która często sprzedawana jest w karykaturalnej formie agresji i manipulacji. Dezinformacja i błędne wyobrażenie generuje niepokój, dystans i ostrożność. I to rozumiem i szanuję.

Dlatego spieszę z wyjaśnieniem dla wszystkich wątpiących i zastanawiających się. ASERTYWNOŚĆ To nie Manipulacja i uparte postawienie na swoim, choć obejmuje dbałość o swoje prawa. To nie tylko umiejętność powiedzenia NIE. To nie tylko narzędzia komunikacyjne. To o wiele wiele, więcej i głębiej. Asertywność to odpowiedzialność. To mądra, łagodna, stanowcza, dojrzała postawa, którą człowiek jako dorosła istota podejmuje decyzję by przyjąć. To konkretna umiejętność i konkretna wiedza niezbędna do budowania prawidłowych relacji z sobą, z rodziną i poza nią. Na każdej płaszczyźnie życia. To konkretna umiejętność jak radzić sobie z sytuacjami konfliktowymi. Jak radzić sobie w starciu z osobami agresywnymi. Jak bronić siebie i swoich praw w asertywny czyli stanowczy i łagodny sposób. To praca z emocjami. To zgłębienie świadomości emocjonalnej. To odkrywanie czego ja naprawdę chcę i potrzebuję. To poszukiwanie prawdy. To ogromne wsparcie dla osób u których w osobowości leży uległość i introwersja. To wreszcie komunikacja z sobą i z innymi w oparciu o współpracę i szacunek do siebie i innych. To narzędzie wspierające akceptację samego siebie.

Asertywność jest często mylona z agresją. Ten co się rozpycha łokciami i tonem niecierpiącego sprzeciwu mówi czego chce i nie przyjmuje odmowy i ma być jak chce jest zachowaniem agresywnym. Asertywność kojarzy się niektórym z manipulacją, że przy wykorzystaniu konkretnych narzędzi ugram to co dla mnie ważne. Asertywność nie ma nic wspólnego z manipulacją. A dodatkowo wspiera rozpoznawanie zachowań manipulacyjnych. Wskaże jak się bronić i jak obnażać tego typu zachowania.

Asertywność czynnie wspiera akceptację samego siebie. Pomaga w rozumieniu i lubieniu samego siebie co tak ważne jest w budowaniu zdrowych relacji z innymi.

„Pełna radości samoakceptacja jest powołaniem do Asertywności”1

„Asertywność to pomysł na to jak wykorzystać w pełni swoje prawa ale tylko do granicy, za którą rozciągają się prawa Innych”2

Asertywna autoekspresja to bezpośrednie, zdecydowane, pozytywne, a kiedy to koniecznie – nieustępliwe działanie sprzyjające kształtowaniu równości w relacjach międzyludzkich. Asertywność umożliwia nam działanie w naszym najlepszym interesie, obronę własnego stanowiska bez nadmiernego lęku, egzekwowanie własnych praw bez naruszania praw innych osób oraz swobodne i szczere wyrażanie uczuć (np. przywiązania, miłości, przyjaźni, niezadowolenia, irytacji, złości, żalu, smutku).”3

Ten warsztat i Blog powstał dla każdego borykającego się z codziennością i jej trudnościami, by życie stało się smaczniejsze i piękniejsze w codziennym go przeżywaniu.

Te warsztaty powstają z potrzeby serca i misji. Zapraszam Was na nie serdecznie 🙂

Z Bogiem

MW

—————————————————————————————-

  • 1 J.Powell SJ Twoje Szczęście jest w Tobie
  • 2i3 R. Alberti i M. Emmons Asertywność. Sięgnij po to, czego chcesz, nie raniąc innych

Mini Fotorelacja z Warsztatów Sięgnij po Asertywność

„KOCHAJ BLIŹNIEGO SWEGO JAK SIEBIE SAMEGO”

Umysł jest swoim własnym miejscem i sam może uczynić niebo z piekła i piekło z nieba” John Milton

„Kochaj bliźniego swego jak siebie samego”. Pytanie jednak brzmi na ile kochasz samego siebie? W latach studenckich, zaliczając drugą sesję egzaminacyjną na pierwszym roku filozofii, niewiele brakowało, sama z własnej woli dałabym się zwieść kłamstwom, które siałam w swoim umyśle i nie podeszłabym do ważnego egzaminu z filozofii średniowiecznej zaliczającego semestr i jednocześnie pierwszy rok studiów. Na własne życzenie wylądowałabym na sesji poprawkowej, zaburzając tym swój komfort psychiczny w okresie wakacyjnym. Żebym chociaż była nie przygotowana do tego egzaminu. A tu zupełnie odwrotnie. Byłam przygotowana, bardzo dobrze jak się później okazało. Co się takiego stało? Otóż – na tamten czas zupełnie nie byłam świadoma procesów, które we mnie zachodziły. Lubiłam ten przedmiot. Uczyłam się do niego długo. Robiłam notatki. A jak przyszło co do czego bałam się podejść do egzaminu. Czego tak naprawdę się bałam? Między innymi nabudowanych w pewnym sensie karykaturalnych, własnych wyobrażeń. Wtedy uczyliśmy się w akademiku z grupą kolegów i koleżanek z roku. Nieustannie oceniałam siebie krytycznie i bardzo surowo na tle ich wiedzy. Nieustannie uważałam, że za mało umiem. Ponadto bałam się porażki, że źle wypadnę na egzaminie i wśród kolegów. Że będą o mnie źle myśleć, może obmawiać, może się śmiać, jeśli w moim mniemaniu źle mi pójdzie. Akceptacja otoczenia i kolegów była wówczas dla mnie bardzo ważna. Egzaminy na filozofii w tamtych latach zdawało się ustnie. Były one dla mnie bardzo stresujące. Bałam się, że jak mi nie pójdzie, to co o mnie pomyśli profesor i koledzy? Pisemny egzamin jest trochę incognito a tu patrzy się w oczy swojemu profesorowi, i tak głupio źle wypaść 😉 Bałam się ośmieszenia. Kiedyś w latach wczesnego szkolnictwa doświadczyłam takiej przykrości i na tyle się ona zakorzeniła, że później często rezygnowałam z ważnych przedsięwzięć z obawy przed tamtym dziecięcym, zgoła trudnym i przykrym doświadczeniem. I tak ten kłamliwy wewnętrzny galimatias myślowy powodował, że się z wielu zadań wycofywałam i traciłam szanse jedna po drugiej. Jak już nie mogłam się wycofać i przyparta do muru poszłam na egzamin ustny. Okupiłam to jednak niebotycznym stresem. Wszystko dlatego, że żyłam w wirtualnym świecie nierealnych oczekiwań względem siebie. Wiecznie byłam z siebie niezadowolona. Nie wierzyłam w siebie, w swoje możliwości i nie lubiłam siebie w tamtym okresie. Według mnie za wolno czytałam, za mało rozumiałam z tego co czytam, inni byli weselsi, zabawniejsi itd. Nieustannie odnosiłam siebie do innych. A z lęku przed porażką wolałam się wycofać. Lepiej nie ryzykować, żeby mi przypadkiem korona z głowy nie spadła. Takie wysokie wymagania na siebie nałożyłam, że chodziłam spięta jakbym kij połknęła 🙂 Do tego wszystkiego bardzo zależało mi żeby otoczenie mnie akceptowało i lubiło. Jak sobie przypomnę ten okres wszak młody, to jednak mało szczęśliwy on był. Przebierałam maski zręcznie jedną po drugiej, zgodne z moimi wyobrażeniami jaka mam być. Nie jaka jestem, tylko jaka mam być. Jaką będą mnie ludzie akceptować i szanować. Żyjąc w tym kompletnym oderwaniu od rzeczywistości przyszedł czas, by zmierzyć się sama ze sobą, ze swoimi demonami przeszłości i w tym konkretnym przypadku opuścić swoją strefę komfortu i wyjść na ważny egzamin zaliczający semestr. I co ja robię? Układam się do łóżka i głośno oświadczam, że nie idę bo na pewno obleje. Uprawiam sama ze sobą zręczny monolog wewnętrzny, że pójdę na sesję poprawkową jesienią a przez wakacje będę się jeszcze uczyć i we wrześniu będę super przygotowana. Znacie to? Odkładanie zadań i usprawiedliwianie się? Na moje szczęście zadzwoniła siostra i mnie skutecznie zmotywowała do wyjścia z pokoju. Na egzamin dojechałam. W wielkim stresie weszłam. Mimo początkowych kłopotów ze składnią zdań, które generował wysoki poziom stresu, odpowiedziałam na trzy zadane pytania. Podczas odpowiadania napięcie się rozładowało a ja rozkręciłam się do tego stopnia, że profesor zatrzymywała mnie i wyszłam z piątką 🙂 Jakież było moje zaskoczenie, że otrzymałam tak wysoka ocenę. Przecież to było niemożliwe i z tego niedowierzania nawet nie potrafiłam się cieszyć.

Takim oto sposobem, samą siebie unieszczęśliwiałam i nie rzadko podejmowałam autodestrukcyjne decyzje. Np. pierwotnie chciałam iść na psychologię, jednak nie wybrałam tego kierunku i poszłam na filozofię, bo z góry założyłam, że się nie dostanę 🙂 A Filozofia jak się później okazało, nie była takim prostym kierunkiem i też trzeba było zdać egzamin, żeby się tam dostać. Takie są skutki kiedy poddajemy się naszym destrukcyjnym myślom i wyobrażeniom. Nikt nie jest od tego wolny.

Mimo, że początkowo minęłam się z prawdą co do wyboru właściwych studiów, to nieco później i trochę na około dotarłam do zawodu który chciałam wykonywać. Dzięki życiowym „pomyłkom” mam szersze doświadczanie na wielu płaszczyznach zawodowych i rozwojowych. Ustne egzaminy z Filozofii spowodowały oswojenie się z moimi lękami przed wystąpieniami i weryfikacją wiedzy twarzą w twarz. Na koniec studiów właściwie wolałam ustną wersję zaliczeń. Bo znałam od razu ocenę, można też było z profesorem porozmawiać nawet jeśli się czegoś rzeczywiście nie wiedziało, albo było słabo przygotowanym. Każdy wykładowca akademicki był też po prostu człowiekiem. Te egzaminy/zaliczenia trochę zbliżały i budowały relację. To była duża przewaga nad suchymi pisemnymi egzaminami. Ta wiedza niejako żyła. Dzięki Filozofii nauczyłam się myśleć poza schematami. To była wielka wartość tych studiów jak się później okazało. Wierzę, że każdy ma swoją drogę do celu i nie zawsze ona jest prosta i bezpośrednia. Do zagadnień psychologicznych zawsze mnie ciągnęło. Zbiegiem różnych okoliczności odkryłam swoje „ja”. Odkryłam kim jestem, co lubię, co czuję i co myślę. Zaczęłam pracę nad sobą. Odkryłam, że byłam dla siebie bardzo surowa i źle siebie traktowałam. Tak samo też odnosiłam się do otoczenia. Poddawałam ich równie surowej krytyce i ocenie. Sama sobie codziennie nakładałam ciężkie kajdany, to czemu inni mieli mieć lżej? Szczęściem Bożej łaski dotarłam do wiedzy i ludzi poprzez których znalazłam klucz do zniewalających mnie kajdan. Odkryłam prawdę i uczę, się żyć bliżej siebie. Bezcenne doświadczenie.

„Ja fałszywe kocha „za coś” lub „po coś” – wyłącznie do momentu, w którym odnosi subiektywną, egocentryczną korzyść”.1

Kiedy to sobie uświadomiłam postanowiłam zawalczyć o „Ja prawdziwe” obiektywne i bezinteresowne. Podjęłam wówczas trud zmiany życia z samą sobą i bardzo szybko odetchnęłam z ulgą. Odrzuciwszy ciężkie kajdany nieprawdy, wkroczyłam na drogę przyglądania się sobie, poznawania siebie akceptowania siebie. Pomagała mi w tym czytana literatura, Bóg, rekolekcje, wspólnota małżeńska (www.spotkaniamalżeńskie.pl) i różne kursy/szkolenia/warsztaty, kolejne studia. O wiele lżej się żyje kiedy nie trzeba nikogo udawać. Codziennie rewiduję swoje myśli co one mi robią i czy są prawdziwe. Przyglądam się swoim emocjom i potrzebom. Nie chcę już marnować szans, krzywdzić bliskich tylko ze względu na swoje fałszywe wyobrażenia i lęki. Kiedyś nie lubiłam swojego wzrostu, garbiłam się chcąc być niższa. Walczyłam z moim wzrostem. Gdy nadszedł moment akceptacji polubiłam swoje „trampki”. Już nie zastanawiam się jakby to było fajnie gdybym była niższa. Jakby to było fajnie założyć wysokie szpilki. Już nie napinam się gdy słyszę pytanie ile masz wzrostu? Spokojnie odpowiadam 185cm. Niektórzy bardziej śmiali pytają o męża czy też jest tak wysoki? Odpowiadam, że ma to szczęście i jest. A do ślubu szłam w balerinach. Było bardzo wygodnie i po mojemu 🙂 Życie to zmiana i trudności. Wolę jednak wkładać codzienny wysiłek w życie w wolności i zgodności z samą sobą niż nieść ciężką maskę i walczyć o jej utrzymanie w psedo wygodnym życiu pełnym nie realnych oczekiwań, nie wiary, nieprawdy, nie akceptacji i lęku. Wybieram siebie a nie wyobrażenia o sobie, wybieram rozwój i prawdę.

„Myśli przekonania, postawy i uczucia kształtują nasze zachowanie. (…) Błędne postawy, przekonania i myśli powstrzymują Cię i hamują naturalny przepływ. „Jesteś taki, jak o sobie myślisz” jest zasadne nawet bardziej niż „jesteś tym co jesz” Twoje myśli będą nieustającym źródłem asertywności, jeśli wyeliminujesz bezproduktywne myślenie. 2

Bo „Pełna radości samoakceptacja jest powołaniem do asertywności, do szacunku dla samego siebie, do umiejętności wyrażania samego siebie w sposób otwarty i szczery”.3

I „nie ma wielkości tam, gdzie brak prostoty, dobroci i prawdy”4.

Kochajcie i akceptujcie siebie. To pierwszy krok do wolności, odpowiedzialności i asertywności

Powodzenia i z Bogiem

MW

__________________________________________________________________________________________________________

  • 1-ROZWÓJ Jak współpracować z łaską? Monika i Marcin Gajdowie
  • 2-ASERTYWNOŚĆ Sięgaj po to czego chcesz, nie raniąc innych R. Alberti i M. Emmon
  • 3-Twoje szczęście jest w Tobie John Powel SJ
  • 4-Lew Tołstoj w ASERTYWNOŚĆ Sięgaj po to czego chcesz, nie raniąc innych R. Alberti i M. Emmons

 

EMOCJE – WOLNOŚĆ – ODPOWIEDZIALNOŚĆ cz.2

„Tylko szczerość może wprowadzić mnie na prostą drogę ku dojrzałości. W innym wypadku stracę kontakt z rzeczywistością. Zdołam poznać siebie, jeśli zapanuję nad moimi reakcjami i wezmę odpowiedzialność za moje emocje i zachowanie. Wówczas zacznę wzrastać”1

Nie jest to jednak zupełnie prosta sprawa. Szczególnie w dzisiejszej dobie cyfryzacji, pędzącego świata, wysokich wymagań i szybkiej informacji, ponieważ trudno o wyciszenie i skupienie. Dojrzałość emocjonalna i szczerość względem samego siebie, wymaga codziennego treningu uważności na przeżywane emocje, które generują się w nas zupełnie mimowolnie. Czy tego chcemy czy nie. Wywoływane są przez spotykające nas zdarzenia, kontakty z ludźmi, nasze myśli, spostrzeżenia, wyobrażenia i przekonania. Cała pula instrumentów, która gra i wywołuje przeróżne emocje. W kilka chwil możemy przejść od spokoju i relaksu po wysokie napięcie i niepokój. Wszystko zależy od tego co nas spotkało, co przeżyliśmy o czym pomyśleliśmy. Obserwuję to zjawisko często u moich dzieci. Starszy syn świetnie się bawi zachwycony nową bazą! Nagle jakieś niepowodzenie wprowadza „katastrofę” emocjonalną. Krzyk i łzy. Złość i rozczarowanie rządzą. „Głupia paleta się przesunęła i zepsuła wejście do bazy i teraz nie da się tam wejść! Krzyczy jednocześnie płacząc i dławiąc złość!

Zachowując spokój pytam: Adasiu a ruszałeś tą paletą?

Tak trzeba było przesunąć, żeby wejście było większe!! krzyczy przez łzy.

No dobrze, ale gdybyś jej nie ruszał to sama by się nie przesunęła i nie zagrodziła wejścia? Podpytuję delikatnie.

Tak, ale głupia ta paleta bo się przesunęła inaczej niż chciałem.

Ale jednak to Ty ją ruszałeś?

Tak!! i teraz nie mogę tam wejść!!

Czyli jakbyś nie ruszał nic by się nie zepsuło?

Tak!! ale to wejście jest za wąskie i trzeba przesunąć.

Ach tak, rozumiem. Czyli potrzebujesz szerszego wejścia i próbowałeś przesunąć paletę. Okazało się jednak, że jest za ciężka dla Ciebie i się przesunęła nie tak jak chciałeś i zagrodziła wejście?

No tak….. już jakby spokojniejszy.

Widzisz Adasiu, to nie paleta jest głupia tylko źle oszacowałeś swoje siły i nie poradziłeś sobie z ciężarem tej palety. Jest jeszcze dla Ciebie za duża i za ciężka. Jeszcze trochę musisz podrosnąć. Ale podjąłeś się tego wyzwania sam. To znaczy, że jesteś bardzo samodzielny.

Mała iskra w dziecięcych ozach i przebłysk uśmiechu pojawia się na twarzy.

Jeszcze jednak nieco nadąsany burczy, że ta paleta i tak jest głupia.

A dlaczego? pytam

Bo jest ciężka!

Wiele rzeczy Adasiu w życiu jest ciężkich, dobrze jest wtedy prosić o pomoc.

Następnym razem przyjdź i poproś o pomoc, przesuniemy ją razem, albo jak ja nie dam rady to z tatą to zrobisz. Będzie mniejsze ryzyko, że sama się przesunie albo nie daj Boże spadnie i zrobi Ci krzywdę.

Choć zobaczymy teraz razem co się wydarzyło kiedy się z nią szarpałeś. Spróbujemy to naprawić.

Następnym razem, gdy coś będzie zbyt trudne lub za ciężkie dla Ciebie proś o pomoc. Dobrze?

Dobrze…

Emocje opanowane, potrzeba znaleziona, rozwiązanie wcielone w życie. Mamy sukces!! Nie zawsze idzie tak łatwo i mądrze. Codziennie wkładam wysiłek, by większość podobnych trudności rozwiązywać w spokoju, z empatią i w zrozumieniu. Takich i innych sytuacji przerabiamy codziennie po kilka razy. Każdy rodzić to zna i każdemu rodzicowi jest w takich sytuacjach trudno.

I nie zawsze udaje mi się zastosować wspierające podejście do problemu. Z bólem przyznaję, że bywają i takie sytuacje: Wchodzę do łazienki i kolejny raz ręcznik zwinięty w kulkę leży na podłodze. Napełnia mnie złość! Przysłowiowa para z uszu idzie i krzyczę.. Adam!! Chodź tu natychmiast! Kolejny raz ręcznik w łazience na ziemi. Ile razy można mówić!! Wiesz, że mnie to złości jak nie odwieszasz ręcznika na miejsce tylko rzucasz na ziemię. Wszyscy po nim depczą i jak przyjdzie co do czego nie ma w co rąk wytrzeć! Do Ciebie można jak do słupa gadać. Proszę i proszę a tu nic! Ręce już mi opadają…… Co z Tobą??

Adaś stoi ze spuszczoną głową i cierpliwie czeka aż mama się wykrzyczy. Nie ma szansy nawet się wytłumaczyć. Już dawno zapomniał, że ręcznik rzucił na ziemię, że w ogóle go używał. Robi wielkie oczy ze zdumienia i za chwilę już nie potrafi nic powiedzieć. Jest przestraszony.

Po chwili rewiduję to co powiedziałam i jak się zachowałam. Napełnia mnie wstyd i mam wyrzuty sumienia. Źle się czuję, że wybuchłam gniewem. Adaś się mnie bał. Przykro mi, że tym razem nie dałam rady. Jednak biorę to na siebie. Nie tłumaczę sobie, że to jego wina bo 100 razy już mówiłam mu, że ręcznik ma wisieć jak się wytrze. Kiedy się uspokoję robię drugie podejście.

Adasiu przepraszam, że nakrzyczałam na Ciebie…. Na prawdę złości mnie jak nie odwieszasz ręcznika na miejsce. Nie powinnam jednak po Tobie tak krzyczeć. Widziałam, że byłeś przestraszony. Mam Rację? Noo – odpowiada. Jednak na przyszłość bardzo Cię proszę byś pamiętał i odwieszał ręcznik na miejsce. Już wielokrotnie prosiłam Cię byś to robił. Jak nie odwieszasz ręcznika na miejsce czuję się lekceważona a wtedy też się złoszczę. Dziś nie udało mi się nad moją złością zapanować i na Ciebie mocno nakrzyczałam. Pewnie źle się z tym czujesz co? Yhm… Chcesz mi coś powiedzieć? Nic. Nie lubię jak po mnie krzyczysz!! Wiem…. Jest mi przykro, że tak się stało i Przepraszam jeszcze raz. Wybaczysz mi? Tak. Potrafisz mi powiedzieć jak się z tym czujesz? Jest mi smutno. Masz prawo być smutny. Chcesz się przytulić? Zapamiętasz, że bardzo mi zależy by ręcznik lądował na haczyku po wytarciu rąk? Będziesz go odwieszał? Tak. Dziękuję. Kocham Cię! Też Cie kocham mamusiu.

Obie te sytuacje pewnie można było wielorako rozegrać. Moim zdaniem, w tego typu sytuacjach najważniejsza jest szczerość i uczciwość. Wiele mam robi sobie wyrzuty jak nakrzyczy na swoje dziecko. Wiem. Sama przez to przechodziłam i nadal przechodzę. Jednak uważam, że samo nakrzyczenie na dziecko nie jest kluczowe. Kluczowa jest codzienność. Dziecko codziennie potrzebuje czuć się kochanym i bezpiecznym. Wtedy wzrasta. I nawet jeśli się zdarzy nakrzyczeć, uczciwie później rozmawiajmy z dziećmi. Uczą się też wtedy, że mama i tata mają swoje granice i nie można ich przekraczać. I biorą odpowiedzialność za swoje emocje i zachowanie. Nigdzie nie ma idealnych warunków, idealnych zachowań, idealnych ludzi. Nasze emocje, czasem płatają figle. Jeden moment, może wszystko zmienić. Ponadto fizyczne okoliczności kiedy jesteśmy zmęczeni, nie wyspani czy zestresowani naturalnie obniżają odporność emocjonalną. Dlatego droga ku dojrzałości emocjonalnej jest rodzajem codziennej emocjonalno – umysłowej dyscypliny. Ważna jednak jest droga i mimo wpadki konsekwentne powroty na obraną ścieżkę rozwoju. Nie jest to łatwe zadanie. Szczególnie gdy się uświadomi pewien obraz, który przeczytałam w książce PSTRYK Jak zmieniać, żeby zmieniać.

(…)Haidt twierdzi, ze nasze emocje są słoniem, a rozum jeźdźcem. Jeździec siedzi na słoniu, trzyma wodze i wygląda na szefa. Kontrola sprawowana przez jeźdźca okazuje się jednak niepewna, gdyż w porównaniu ze słoniem jest on bardzo mały. Gdy jeździec i sześciotonowy słoń nie zgadzają się co do kierunku jazdy, jeździec zawsze przegrywa. Słoń ma miażdżącą przewagę” 2

Samo podjęcie decyzji i włożenie wysiłku w codzienny trening by słonia i jeźdźca uplasować w tym samym kierunku by efektywnie kontrolować ich współpracę jest już wielkim krokiem ku wędrówce do dojrzałości emocjonalnej. Nikt nie jest idealny w związku z tym warto zgodzić się z faktem, że póki żyje będę popełniać błędy. Ważne by je przyjąć i wyciągnąć wnioski. Z taką postawą porzucenie fałszywych i zniewalających mechanizmów obronnych staje się łatwiejsze. Według mnie najtrudniej porzucić obwinianie i usprawiedliwianie. W istotny sposób utrudniają one budowanie dobrych i łagodnych relacji z otoczeniem. A jak jest u Was?

„Unoszenie się gniewem i mówienie, że się ma „wybuchowy charakter” lub gorącą krew” jest unikiem za nasze zachowanie. Nie chodzi tu bowiem ani o wybuchowość, ani o krew, lecz o przyzwyczajenie. (…) Naciśnięcie określonego guzika wywoła określoną odpowiedź. Stajemy się niewolnikami naszych przyzwyczajeń, „tresowanymi zwierzętami” skaczącymi przez „obręcze” przyzwyczajeń. Bardzo łatwo jest dać byle jaką odpowiedź na wyzwanie sytuacji, np. tracąc cierpliwość. Jeśli jednak pozwolimy, aby weszło nam to w krew, zatrzymamy się – a raczej utkniemy w tym punkcie naszego rozwoju osobistego. Naturalną skłonnością w takich sytuacjach jest obwinianie za naszą reakcje innych ludzi lub samych sytuacji.” 3

Będąc w kryzysowej sytuacji życiowej, kiedy doświadczałam różnych perturbacji związanych ze zdrowiem moich dzieci, było mi bardzo blisko do obwiniania całego świata o wybuchy mojego gniewu, bezradności, buntu czy złości. Gdybym zrobiła unik od odpowiedzialności i usprawiedliwiła, że mam prawo tak się zachowywać, bo jest mi ciężko i jestem zmęczona. Bo Bóg mnie pokarał nieśpiącym, płaczliwym i chorującym dzieckiem! Wówczas sprowadziłabym na siebie i swoją rodzinę poważne emocjonalne kłopoty. Samej sobie dałabym przyzwolenie na złe i krzywdzące zachowanie, które szkodziło by mnie samej i mojej rodzinie. A w rzeczywistości by nie pomagało nikomu. Sama uwięziłabym się w spirali trudnych emocji, reagowania usprawiedliwieniami i obwinieniami. Pozwalając „słoniowi” rządzić wprowadziłabym powolną autodestrukcję. Jeździec zepchnięty do konta nie miał by siły przebicia.

„Pełna odpowiedzialność za nasze zachowanie umożliwia nam rozpoznanie i rewizję naszych reakcji. Znajdziemy się wtedy z pewnością na ścieżce wiodącej ku wewnętrznemu spokojowi i osobistemu szczęściu. Nie możemy zmienić świata według naszych upodobań, możemy jednak zmienić nasz sposób reagowania na ten świat.” 4

W ubiegłe lato, byłam jeszcze wtedy w ciąży z drugim synem. Jechałam z Adasiem na rehabilitację do ośrodka. Mieliśmy konkretną godzinę i był to środek szczytu komunikacyjnego. Do tego zapomniałam, że jedna z głównych ulic centrum miasta jest zamknięta a miasto pogrążone w bezlitosnych korkach. Nie wyjechaliśmy odpowiednio wcześniej i przez moje zapomnienie nie mieliśmy wymaganego zaplecza czasowego. Było do przewidzenia, że się spóźnimy. Jeszcze jednak walczyłam, jechałam szybko i nerwowo, wybierając jak najszybszy w moim mniemaniu kierunek jazdy. Utknęłam na dobre w centrum. Coś burczałam pod nosem i narzekałam na korki i całe miasto. Znacie to prawda? Czułam jak zalewa mnie fala frustracji i irytacji na innych kierowców. Zupełnie nie zważałam na to, że obok siedzi mój syn i odbiera jak radar całą sytuację, którą ja dowodziłam a mną rządziły nie kontrolowane emocje.

Uruchomiłam mechanizm obwiniania i usprawiedliwiania zupełnie bezwiednie. Bo przecież wiedziałam, że są korki z powodu remontu. Znałam godzinę na którą mieliśmy dojechać do ośrodka. Kiedy obrałam fałszywy kierunek obwinień i usprawiedliwień postawiłam siebie w pozycji ofiary. To nie ja jestem winna temu, że się spóźnimy. To te okropne miasto jest temu winne z Prezydentem na czele!

W pewnym momencie jakby z czeluści rzeczywistości przebijają się słowa, wówczas czteroletniego mojego syna. Mówi do mnie ściągając mnie tym samym na ziemię: „Mamo ale i tak już nic nie możesz teraz zrobić prawda?” Dociera powoli do mnie to pytanie. Otrząsam się jakby nieco zdumiona tym pytaniem. Odpowiadam: prawda Adasiu. Wielka prawda. „To po co się złościć?” Odpowiedziałam mu: Masz rację. Bardzo mądre spostrzeżenie. Dopiero on mnie zatrzymał w spirali obwinień na której kanwie rosła frustracja. Kiedy się na tym złapałam, a w zasadzie złapał mnie mój syn, od razu się zdyscyplinowałam i wewnętrznie odpuściłam. Prawda jednak była taka. To ja zawaliłam! Nie cały świat jest winien tej sytuacji tylko ja! Bo zapomniałam i nie wyjechałam odpowiednio wcześnie. Niosę tego teraz konsekwencje. Jak się już tak zdarzyło, trzeba przyjąć jak jest. Spóźnimy się i trudno. To ja jestem za to odpowiedzialna i aktualnie nie mogę niczego zmienić. Kiedy zmieniłam kierunek myśli od razu z za roga wychylił się spokój, łagodniejsze usposobienie i uśmiech na twarzy. Emocje są krótkotrwałe i ulotne jednak swoimi myślami możemy je podsycać lub gasić ich moc. Jeżeli mamy świadomość tego co czujemy zwiększamy swoją szansę by świadomie zarządzić sytuacją i pokierować nią efektywnie.

Wówczas kiedy syn mnie zatrzymał, poczułam dumę, że nauka nie idzie w las i syn już wie, już potrafi łapać, nazywać i obserwować emocje oraz konkretne sytuacje. Potrafi wnioskować i komunikować. Jeszcze nie potrafi działać, z racji jego wieku ma do tego pełne prawo. To było piękne i motywujące do podejmowania dalszych wysiłków do życia dialogiem. W zgodzie z sobą w odpowiedzialności za siebie i innych.

„Jednym z najtrudniejszych zadań, przed którym stajemy, jest wzięcie odpowiedzialności za to, jak się czujemy i jak działamy. Jako ludzie mamy naturalną skłonność do obwiniania innych o to, że czujemy się nieszczęśliwi, i o to, co zrobiliśmy. Jednak obwinianie kogoś lub czegoś o nasze uczucia lub działania jest niewłaściwe”5

Dlatego do dzieła moi drodzy czytelnicy! Wyruszmy razem w drogę podejmowania odpowiedzialności za swoje emocje i zachowanie. Ja już wiem, że warto. Sprawdźcie i Wy. Podejmując ten trud stawiamy siebie w pozycji silnych i decyzyjnych. To my decydujemy o swoim życiu i tym jak się zachowamy w danej sytuacji. Wówczas jesteśmy wolni, w takim rozumieniu, że to my decydujemy a nie nasze emocje. Stawianie siebie w pozycji ofiary i niemożnych do wzięcia odpowiedzialności za nasze działanie i reagowanie to również podjęcie decyzji i zgoda na bycie więźniem własnych emocji i mechanizmów obronnych. Naszym obowiązkiem jest uczyć dzieci odpowiedzialności za przeżywane emocje i późniejsze działanie. Jednak, żeby nauczyć tego własne dzieci, wpierw sami potrzebujemy się tego nauczyć. Wspólnie ruszajmy w drogę ku dojrzałości emocjonalnej, wolności i odpowiedzialności bo tego chce od nas Bóg. On chce byśmy byli wolni i odpowiedzialni, dzięki temu wewnętrznie szczęśliwi. Diabeł z kolei chce byśmy byli zniewolonymi nieszczęśliwymi ofiarami. Do nas należy wybór. Wybierz dobrze i w swoją wędrówkę zabierz Boga.

Powodzenia i niech Wam Bóg błogosławi i wspiera!

MW


  • 1,3,4-John Powell SJ Twoje szczęście jest w Tobie
  • 2-PSTRYK Jak zmieniać, żeby zmieniać.
  • 5-Chris Thurman Kłamstwa w które wierzymy

EMOCJE – WOLNOŚĆ – ODPOWIEDZIALNOŚĆ cz.1

Czekając aż przyjaciel kupi gazetę, Harris zauważył, że sprzedawca był wyraźnie ponury i kłótliwy. Spostrzegł także, iż jego przyjaciel był dla tego człowieka miły i serdeczny. Gdy razem z przyjacielem odchodzili od kiosku, Harris zapytał:

Czy ten człowiek jest zawsze taki wredny?

  1. Niestety tak – odpowiedział przyjaciel
  • A Ty zawsze jesteś dla niego miły? – indagował dalej Harry

  • Oczywiście – odrzekł przyjaciel

Dopiero teraz Harris zadał pytanie, które nurtowało go od początku:

  • Dlaczego?

Przyjaciel Harrisa musiał się przez chwilę zastanowić.

  • Ponieważ – wyjaśnił w końcu – nie chcę, żeby on czy ktokolwiek inny decydował jak mam się zachować. O tym, jak ja zareaguję, decyduję tylko ja. Ja działam a nie reaguje.

  • To jedno z najistotniejszych osiągnięć w życiu: działanie, a nie reagowanie – mruknął pod nosem Harris.”1

Emocje są ulotne i krótkotrwałe, jednak ich siła jest znacząca a wartość wielka i nieraz kluczowa.

Uczucia i emocje są nam potrzebne. Wszystkie bez wyjątku nam służą. Gdyby było inaczej, nie zostalibyśmy w nie przez matkę naturę wyposażeni. Uczucia pozwalają nam poznać, jaki jest nasz stosunek do rzeczywistości, ułatwiają nam kontakt ze światem, kierują naszym zachowaniem. Są źródłem informacji o nas samych – opowiadają o wszystkich naszych potrzebach, dają energię pozwalającą je zaspokoić. Przykre uczucia podpowiadają: coś tu jest nie w porządku, trzeba tu coś zmienić, a przyjemne otwarcie głoszą: to jest właśnie to, zrób to jeszcze raz!” 2

„(…)wszystkie emocje obejmują stan umysłowego i fizjologicznego pobudzenia koncentrującego się na jakimś zdarzeniu ważnym dla danej jednostki”3

Zanim mój drugi syn się urodził wiele tygodni spędziłam w szpitalu na oddziale patologii ciąży. Kiedy już się urodził sporo chorował przez pierwsze miesiące swojego życia. Starszego syna również nękały kłopoty ze zdrowiem i co chwilę lądowaliśmy w szpitalach z dziećmi. Młodszy syn, który dopiero co się urodził prawie w ogóle nie spał przez pierwsze pół roku swojego życia. Walczyłam o każdą chwilę snu przesiadując z nim w fotelu większość nocy i dni zamknięta w pokoju, bo nie potrafił spać samodzielnie w łóżku. Nie sypiał dobrze nawet trzymany na rękach. Nieustannie wymagał docisku, i bujania. Wpadał w serię drzemek a nie w mocny zdrowy i regenerujący sen. Wymagał ciągłej stymulacji. Był w ciągłym czuwaniu i napięciu. Byłam okropnie zmęczona. On też! W tamtym okresie przeszywający na wskroś lęk i zagrożone poczucie bezpieczeństwa powodowały, że tylko wegetowaliśmy by przetrwać. Permanentne zmęczenie i ból głowy odczuwalny niemal codziennie, powodował u mnie kiepskie samopoczucie i ciągłe rozdrażnienie. Umysł z braku snu miałam jakby ściśnięty w imadle. Z bezsilności i buntu niejednokrotnie łzy same płynęły po policzkach kiedy po prostu chciałam spać. Płacz niemowlęcia, kiedy jest silny i nie dający się uspokoić, głęboko wpływa na układ nerwowy matki i w zasadzie całej rodziny. Kiedy ustępował czułam się wyczerpana psychicznie i fizycznie jakbym kilka ton węgla zwaliła do piwnicy. Zdarzało się, że warczałam na męża i otoczenie. Ta kompletnie chaotyczna i nie dająca się ustabilizować w tym czasie sytuacja przyczyniała się do nie kontrolowanych wybuchów przeżywanych trudnych emocji. Zupełnie nie miałam czasu dla starszego syna i kiedy chciał się pobawić często mu odmawiałam. Zdarzało się, że robiłam to nerwowym tonem od razu mając wyrzuty sumienia w sercu, że jestem nie miła i nie potrafię inaczej w danym momencie. Jedyne co wtedy mówiłam sobie, że to minie i w modlitwach prosiłam Boga o siły i wsparcie. Wierzyłam, że to wszystko jest po coś, bo zwykle wszystko w życiu jest po coś. Kiedy zbierałam się w sobie rozmawiałam ze starszym synem, że to chwilowe i jeszcze trochę trzeba poczekać i wszystko się po układa. Przepraszałam go za swoje zachowanie. Tłumaczyłam, że to nie jego wina. Mówiłam mu o moich emocjach. Próbowaliśmy lokalizować co on czuje. Prosiłam o cierpliwość. Mąż też wiele mu tłumaczył, wspierał i towarzyszył mu kiedy mnie nie było. Wyjątkowo dobrze to znosił. Z mężem staraliśmy się przetrwać z jak najmniejszymi obrażeniami. Nie lubiłam siebie w tym okresie. Pamiętam jak w jedną noc nawrzeszczałam na męża, że nie dam już dłużej rady i ma natychmiast wstać i zająć się dzieckiem mimo że idzie rano do pracy. W nagrodę zrobił mi piękne śniadanie:) Pamiętam, że było mi wstyd bo agresją wylałam swój żal, zmęczenie i wściekłość. Wielokrotnie zdarzało się, że w środku nocy spacerowałam po całym mieszkaniu z płaczącym dzieckiem na rękach i nie można mu było pomóc, bo bolał go brzuszek. Dodatkowo miał spore kłopoty z napięciem mięśniowym, które powodowało, że ciągle się prężył i wyginał. Jego kłopoty neurologiczne utrudniały mu wyciszenie. Czułam wtedy palącą wściekłość i obezwładniającą bezsilność. Dla mnie, człowieka czynu, zadaniowca przyjęcie braku rozwiązania było bardzo trudne. Wewnętrznie wściekałam się  na siebie, na męża, na Boga, nawet na te kilkumiesięczne niemowlę i na cały świat wokół. Przeżywałam istną wojnę z samą sobą. W najtrudniejszych momentach przeżywałam bunt i brak zgody na te wszystkie perturbacje i permanentne zmęczenie, które eskalowały trudne emocje. Nie miałam czasu, żeby się umyć czy ubrać. Jak nie jechałam z dziećmi do lekarza zdarzało się, że w szlafroku cały dzień biegałam z dzieckiem w ramionach niejednokrotnie ze łzami i zaciśniętymi ustami. A w domu był drugi syn, który również potrzebował by się nim zająć. Trzeba było działać, by tę sytuację naprawić. Podjęłam decyzję o nawiązaniu współpracy z trenerką ds. snu dziecięcego. Błażej osiągnął wymagane 6 m-cy życia i ruszyliśmy z miejsca. Zastosowawszy wszystkie zalecenia, wkładając przy tym sporo wysiłku i konsekwencji udało się szczęśliwie poukładać codzienność. Dzień nabrał planu i zdrowego rytmu. Wypoczęłam i ja i cała rodzina. Błażej, bo tak ma na imię mój drugi syn, zaczął przesypiać nieprzerwanym snem w swoim łóżku całe noce i dwie drzemki w ciągu dnia. To jest niesamowite, że da się z dzieckiem wytrenować umiejętność samodzielnego zasypiania przy zastosowaniu konkretnych stałych zasad i rytmów około-dobowych. Syn dzięki temu wyciszył się i wiele lepiej współpracował podczas rehabilitacji. Zaczął łagodnieć. Wreszcie zaczęłam się cieszyć powtórnym macierzyństwem. Uroczym uśmiechem wynagradzał mi przebyty trud. Postępy rozwojowe jakie pokonywał dzięki ćwiczeniom i rehabilitacjom dodawały otuchy. Zyskałam czas by pobawić się ze starszym synem, który cierpliwie czekał i codziennie modlił się o zdrowie i dobry sen dla brata i jak już się doczekał powiedział „mamo, cieszę się, że możesz się ze mną pobawić” Z mężem odzyskaliśmy wieczory i czas dla siebie. Odetchnęłam z ulgą i wiedziałam, że teraz już będzie dobrze.

Gdybym jednak wcześniej nie pracowała nad zdrową komunikacją z samą sobą. Gdybym nie lokalizowała swoich emocji i nie uczyła się rozpoznawać co one do mnie mówią i o jakich potrzebach mnie komunikują. Nie wierzyłabym w Boga. Przeszłabym ten kryzys o wiele bardziej emocjonalnie poobijana, i o wiele więcej krzywdy wyrządziłabym starszemu synowi i mężowi. Wysoce również prawdopodobne, że pogrążyłabym się w depresji. Gdybyśmy z mężem wzajemnie nie uczyli się dialogu ze zrozumieniem swoich emocji i reakcji z nich wynikających te miesiące totalnego chaosu mogłyby mieć fatalne skutki dla życia mojej rodziny i nas drugi raz wykoleić. Wysoce prawdopodobne, że wpadlibyśmy w smutną spiralę obwinień, usprawiedliwień, pretensji, braku zrozumienia i zaufania co mogłoby pogrążyć w kryzysie nasze relacje. Mogłabym się również trwale zniechęcić do macierzyństwa. Dzięki wysiłkowi jaki codziennie wkładamy w budowanie relacji drogą komunikacji i dialogu udało nam się zachować względny spokój. Bo jeśli pojawiały się niekontrolowane wybuchy gniewu, buntu, żalu, złości – pojawiała się też później refleksja. Co się podziało? Dlaczego? Co powinnam zmienić? Czego potrzebuję? Brałam odpowiedzialność za swoje emocje nie szukając winnych i usprawiedliwień. Rozmawiałam z synem i mężem o tym co się wydarzyło. Jeśli ktoś został urażony przepraszałam i wspólnie szukaliśmy rozwiązań, by zapobiegać podobnym sytuacjom później. Mieliśmy świadomość tego, że aktualnie jest trudno i mamy kryzys, ale przejdziemy go i wszystko się uspokoi. To tylko kwestia czasu. Dziś wiem, że to był tylko kolejny egzamin z życia. Egzamin z wcześniej pozyskanych umiejętności. Ile są warte? I czy w kryzysie potrafię je stosować? Bo jeśli chcę coś Wam moi drodzy czytelnicy przekazać muszę i chcę wiedzieć o czym piszę. Jeśli na warsztatach chcę pokazywać jak trenować umiejętności komunikacyjne budując przy tym postawę i zachowania asertywne muszę i chcę wiedzieć o czym mówię i czego uczę. To wszystko stało się dzięki Bożej łasce i codziennej pracy w uświadamianie sobie jakie mam emocje co one mi mówią i czego potrzebuję i jak tym zarządzić, bym ja i moja rodzina była bezpieczna. Dziś wiem, że ten egzamin udało się zaliczyć.

Odkąd ćwiczę uważność na przeżywane emocje i lokalizuję co one mi mówią, czego potrzebuję, staję się silniejsza, bardziej pewna siebie i lepiej czuje się we własnej skórze. Lepiej znam siebie i potrafię skuteczniej zadziałać i zakomunikować czego oczekuję. Staję się bardziej uporządkowana, pewniejsza siebie i żyje w zgodzie z samą sobą. O wiele trudniej też mnie zranić. Jestem odważniejsza. Nie muszę udawać nikogo innego. Znacznie bardziej siebie lubię i akceptuję. Nie muszę już wkładać tyle wysiłku w wmawianie sobie, że muszę być silna i nie ma co się mazgaić – czyli w wypieranie emocji. Dzięki Ci Panie za tą Łaskę. Wypieranie emocji nie ma nic wspólnego z siłą psychiczną ani odwagą. Wprost przeciwnie. Człowiek nie wsłuchujący się w swoją emocjonalność w swój drogowskaz wyrzuca swoją siłę do kosza. Zaczyna żyć w wyobrażeniach, które siły ani odwagi nie dają. Są puste i nadęte jak balon.

Kiedy dzieci są wychowywane bez uważności na emocje jakie przeżywają nie poznają samych siebie. Jeżeli w dzieciństwie słyszymy nie wolno Ci płakać lub złościć się bo jesteś mazgaj albo brzydki, to innymi słowy słyszymy nie wolno Ci czuć! A przez to że czujesz jesteś gorszy bo jesteś mazgaj albo brzydki! A to jest krzywdzące i osłabiające kłamstwo wpierane dzieciom, w które później jako dorośli wierzą i przekazują to kłamstwo dalej. Dlatego nie jest dobrze wychowywać dzieci w zaprzeczeniu do odczuwanych i przeżywanych emocji. Bo utwierdza się w nich przekonanie, że emocje to coś złego, szczególnie te trudniejsze bo są również nieprzyjemne. Skutkiem takiego wychowania jest powstała odległość między tym co czujemy a tym jak działamy. Z biegiem czasu owa odległość wrasta na tyle, że często jej nie zauważamy a powstałą pustą przestrzeń zasypujemy barierami komunikacyjnymi i mechanizmami obronnymi tj. usprawiedliwienia, obwinieniami, roszczenia, kpina, cynizm, poniżenie i inne, co niejednokrotnie działa jak przeklęty krąg. Pod tym wszystkim kryją się przeżyte, nie rozpoznane i nie dopuszczone do głosu, często wyparte emocje, które przybierają karykaturalną formę „pośredniaków” czyli pośredniego wyrażania siebie i swoich emocji w w/w obwinieniach, usprawiedliwieniach, pretensjach itp. Jest to Fałszywa komunikacja nie w prost, często pełna manipulacji, krzywdy i braku uczciwości. Dzieci wychowywane w oderwaniu od swojej emocjonalności uczą się reagowania a nie działania, bo emocje i tak powstają czy tego chcemy czy nie. Są jednak przeżywane w nieświadomości. Wówczas wewnętrzny drogowskaz jest popsuty, kompas nie działa prawidłowo i wprowadza w błąd, a emocje w chaotyczny sposób rządzą człowiekiem. Żeby nie dokonać autodestrukcji umysł pomaga w tworzeni mechanizmów obronnych. Jeżeli dzieci nie nauczymy czuć świadomie i brać za swoje emocje i zachowania odpowiedzialności wychowamy dorosłych zniewolonych w mechanizmach obronnych i nie odpowiedzialnych. Dlatego warto uczyć dzieci, że czują, że emocje są im potrzebne, po co im są i o czym ich informują. Wszystko to po to by nie były marionetkami własnych emocji. By ich wewnętrzny drogowskaz pokazywał drogę, potrzeby, granice i je chronił. Z taką wiedzą i doświadczeniem będą bliższe samym sobie, łatwiej im będzie poznać samych siebie i kim są. Łatwiej im będzie rozpoznać kim chcą być w przyszłości. Będą, odważne, silne i zdrowe psychicznie a to największy dar jaki dziś możemy im dać. Żeby jednak nauczyć tego własne dzieci, najpierw sami potrzebujemy zatrzymać się i skupić uwagę na swojej emocjonalności. Najpierw sami potrzebujemy nauczyć się komunikować z samym sobą i brać odpowiedzialność za to co czuję, co mówię i jak się zachowuję. Najpierw sami potrzebujemy odkryć nasz wewnętrzny kompas i gdzie on nas kieruje by świadomie sobą zarządzać. To od nas zależy czy wyruszymy w drogę treningu zarządzania własnymi emocjami, czy też odrzucimy trud i pozwolimy by to one nami rządziły i w wolności swojej zostaniemy ich marionetkami.

To, że ktoś dla nas jest nie miły nie obliguje ani nie usprawiedliwia w odpłacaniu tym samym.

Uczmy siebie i swoje dzieci świadomego przeżywania emocji i zarządzania sytuacjami w jakich się znajdujemy, byśmy częściej działali a mniej reagowali.

Wszystko to, ku pokrzepieniu serc swoich i innych 🙂

Powodzenia moi drodzy czytelnicy i niech Was Bóg błogosławi i wspiera.

MW

P.S. Druga część wpisu pod tym samym tytułem już wkrótce tu na blogu

——————————-

  • 1-John Powell SJ Twoje szczęście jest w tobie
  • 2-Jacek Krzysztofowicz Czasem trudne, zawsze dobre. Jak zrozumieć pokochać własne emocje.
  • 3-Zimbardo, Johnson, McCann w PSYCHOLOGIA kluczowe koncepcje tom2
%d bloggers like this: